Już za kilka tygodni rozpocznie się jedna z dłuższych przerw świątecznych. Od 23 do 31 grudnia szkoły będą zamknięte, jednak w niektórych placówkach uczniowie w szkolnych ławkach zasiądą dopiero 7 stycznia. Dla dzieci to powód do radości, ale sytuacja rodziców jest nie do pozazdroszczenia. "Poszłam do szefa na rozmowę. Opowiedziałam o tych nieszczęsnych dniach dyrektorskich, a on powiedział coś, czego się nie spodziewałam" – pisze czytelniczka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Uczniów czeka długa przerwa od nauki. Chwila oddechu od codziennych obowiązków i upragnione, jakże wyczekiwane lenistwo. Do tego świąteczna atmosfera i wymarzony prezent pod choinką. Zapowiada się fantastycznie. Jednak czy rodzice są takiego samego zdania? Mam ku temu poważne wątpliwości. Zapraszam do lektury.
Ale będzie laba
Przed nami zaskakująco długa przerwa świąteczna. W niektórych szkołach zapadła już decyzja: 2 i 3 stycznia będą dniami dyrektorskimi wolnymi od zajęć dydaktycznych. Tym samym, niektórzy uczniowie do swoich obowiązków wrócą dopiero 7 stycznia 2025 roku.
Nie każdy do tak długiego lenistwa podchodzi z optymizmem. Wielu rodziców zostało postawionych w trudnej sytuacji. Kto zajmie się dzieckiem, kiedy opiekunowie nie będą mogli pozwolić sobie na wolne? Kiedy nie mogą liczyć na wsparcie najbliższych, a dziecko jest zbyt małe, by samo mogło zostać w domu?
W trudnej sytuacji znalazła się Malwina, nasza czytelniczka, która sama wychowuje 7-letniego syna.
Czy ktoś pomyślał o rodzicach?
"Kilkunastodniowa przerwa świąteczna w szkole mojego syna wybiła mnie z rytmu i zaburzyła wszystko, co sobie zaplanowałam. Miałam nadzieję, że 2 i 3 stycznia będą zajęcia, jednak dyrekcja zadecydowała inaczej. Zostałam postawiona w sytuacji bez wyjścia.
Los chciał, że moi rodzice akurat w tym czasie wyjeżdżają na zaległe wakacje, na ojca Maksa nie mam co liczyć. Jestem w tym wszystkim sama jak patyk. Przyzwyczaiłam się do tego, że nie mam lekko, muszę kombinować, z wyprzedzeniem planować. No ale w tej sytuacji nie miałam żadnego pola manewru.
Przecież z pracy się nie zwolnię, a nikt tylu dni wolnego mi nie da. Nie miałam wyjścia, pozostała mi szczera rozmowa z szefem.
Umówiłam się z nim z samego rana, bo chciałam mieć już to za sobą. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Czułam, że będzie nerwowo, nieprzyjemnie, ale czegoś takiego to się po nim nie spodziewałam.
'Pani Malwino, proszę zabrać syna do pracy. Problem zgłaszała mi też już inna pracownica. Przygotujemy stoliczek dla dzieci, jakieś kredki, mazaki i kartki. Wspólnymi siłami damy radę' –powiedział, a ja zaniemówiłam. Taki szef to skarb".
To tak można?
Przed opublikowaniem listu o całej sytuacji opowiedziałam znajomej, która zadała tylko jedno pytanie: "A to tak można?".
"Pracodawca może umożliwić nam przyjście do pracy z dzieckiem. Rodzic każdorazowo powinien: poinformować przełożonego o sytuacji, w jakiej się znalazł, uzyskać jego zgodę na przyprowadzenie dziecka" – czytamy na stronie gov.pl
Życie potrafi być nieprzewidywalne, a połączenie macierzyństwa z obowiązkami zawodowymi to ogromne wyzwanie. Wiem, że czasami los rzuca nam kłody pod nogi, a my nie wiemy, jak je przeskoczyć.
Jednak jak widać na załączonym obrazku, załamywanie się nie jest dobrym rozwiązaniem. Niekiedy szczera rozmowa pomoże rozwiązać najtrudniejszy i najbardziej zawiły problem, nawet taki, który wydawał się tym bez wyjścia.