Pierwszoklasistom na rozpoczęciu roku szkolnego zawsze towarzyszą rodzice. Podobnie zresztą jak tym, którzy rozpoczynają drugą, trzecią, a często także i czwartą klasę szkoły podstawowej. Potem zaczynają robić się pustki. Uczniowie idą sami albo razem z rówieśnikami. Rzadko kiedy można spotkać rodzica. "Nie mogę zrozumieć, czym kierują się rodzice, którzy zamiast być przy swoim dziecku, siedzą w pracy", napisała do nas Marta.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Przed chwilą wróciłam z rozpoczęcia roku szkolnego. Siadam i piszę, niemalże 'na żywo'. Pełna emocji, niezrozumienia i złości. A nawet ogromnej wściekłości, która kipi każdym możliwym ujściem. Bo jak to jest możliwe, żeby w rodzicach było tyle obojętności?" – czytamy we stępie listu nadesłanego przez czytelniczkę.
Jakiś nowy trend?
"Może jestem dziwna, może coś ze mną nie tak, ale dziecko to dla mnie 'rzecz' święta. I o ile słowo 'rzecz' nie jest na miejscu, to mam nadzieję, że rozumiecie, co mam na myśli. Towarzyszę mojej córce na każdym kroku. Jestem obok zawsze, gdy mi na to pozwala. Towarzyszę, trzymam za rękę, dopinguję i motywuję. Zawsze, każdego dnia i w każdej sytuacji, bez wyjątku.
I choć Sandra w tym roku rozpoczęła szóstą klasę, to tak samo jak w poprzednich latach towarzyszyłam jej na rozpoczęciu roku szkolnego. Nie wchodziłam z nią do klasy, poczekałam przed wejściem do szkoły. Nie byłam nachalna i natarczywa. Nie pchałam się drzwiami i oknami, a po prostu byłam. I to nie chodzi o to, że boję się, że coś jej się stanie po drodze do szkoły, że zabłądzi, czy ktoś ją zaczepi. Ja po prostu chciałam jej pokazać, że jestem. Że jest dla mnie ważna, że nic poza nią się nie liczy.
Czekałam przed szkołą, siedziałam na ławce. Patrzyłam, jak uczniowie wchodzą i wychodzą z budynku. Zdecydowana większość 'starszaków' była sama. Matek ani ojców nie ujrzałam zbyt wiele. Z klasy mojej córki była tylko jeszcze jedna mama. Nikogo więcej. Dlaczego? To jakiś nowy trend, nowa moda? Nie sądzę, bo o niczym takim nie słyszałam.
Wy tak na serio?
To skąd to się wzięło? Dlaczego jedna matka z drugą nie weźmie jednego dnia wolnego, by towarzyszyć dziecku? By pokazać mu, że jest. Że może na nią liczyć, że wspiera i dopinguje? Gdyby moja córka wyraziła sprzeciw, powiedziała, że nie chce, bym poszła z nią na rozpoczęcie, absolutnie bym się nie pchała. Nie robiłabym czegoś wbrew jej woli, tylko dla zasady.
Jednak co ważne i niezwykle dla mnie piękne, ona lubi ten nasz szkolny zwyczaj. Lubi, gdy towarzyszę jej na rozpoczęciu i zakończeniu roku. Lubi, gdy potem idziemy na śmietankowe lody do naszej ulubionej lodziarni. Lubi, gdy jestem. A ja cieszę się, że ona pozwala mi być. Że wpuszcza mnie do swojego świata, że nie zamyka drzwi, gdy chcę je przekroczyć.
Zastanawiam się, czy tym rodzicom szkoda jednego dnia urlopu? A może po prostu to czyste lenistwo? Być może diabeł tkwi w jeszcze innym szczególe? Może ci rodzice myślą, że ci starsi uczniowie już ich nie potrzebują? Niektórzy, być może. Ale czy wszyscy?".