"Dodatkowe zajęcia to bardzo fajna opcja. Za moich czasów można było co najwyżej ze szkoły na basen się zapisać. Dziś dzieciaki mogą wybierać i przebierać w różnych propozycjach (o ile rodziców na to stać). Tak można odkryć prawdziwe pasje i talenty naszych pociech.
Moje córki chodziły na pierwsze takie zajęcia już w wieku przedszkolnym. Taniec, balet, akrobatyka, piłka nożna oraz ręczna, malarstwo, ceramika, prace ręczne, basen, tenis i oczywiście angielski... Każda z dziewczynek próbowała czegoś innego. Po kilku sezonach moje nastolatki mają już dość sprecyzowane pomysły na siebie i to niby fajnie, ale dotarło do mnie, że dzieje się to kosztem mojej osoby…
Kiedyś rodzice tak nie dbali o takie aspekty, były też inne możliwości. Ja długo nie wiedziałam, co lubię, co sprawia mi przyjemność, co mnie relaksuje. Doskwierał mi brak pasji. Nieco zafiksowana na tym, by stworzyć moim dzieciakom możliwości, jakich ja sama nie miałam, zaczęłam powoli zaciskać sobie pętlę na szyi.
Absolutnie nie chodzi jednak o wydatki, ale o to, że zaczęło się to wszystko dziać kosztem mojego czasu. Zawsze szukałam szkół z renomą, ale często były one daleko. Moje sprawy załatwiałam gdzieś tam w międzyczasie lub siedziałam bezczynnie, czekając na koniec zajęć, bo wracać do domu się nie opłaca. W ten sposób stałam się szoferem moich dzieci.
Ta ciągła gonitwa zaczęła mnie wykańczać. Młodsza córka ma lat 10, a starsza 13, to już wiek, w którym pewna doza samodzielności jest nie tylko możliwa, ale wskazana. Dlatego mają w tym roku szkolnym wybrać zajęcia takie, na które będą w stanie dotrzeć same. Rzecz jasna, nie może to być coś na drugim końcu miasta. Starsza jednak z powodzeniem może te kilka przystanków przejechać komunikacją miejską lub na rowerze.
Na ten moment jest opór i nawet usłyszałam, że to bardzo 'ogranicza im wybór' i to mocno 'nie fair', bo rodzice koleżanek nie stawiają im takich warunków, ale ja naprawdę mam serdecznie dość tej całej gonitwy. Jestem pewna, że ta zmiana wyjdzie też na dobre moim córkom".