Do września zostało jeszcze trochę czasu, a niektórzy rodzice zabrali się już za kompletowanie szkolnej wyprawki. W sklepach nie brakuje niezbędnych akcesoriów. Współczesne dzieciaki mogą wybierać i przebrać w plecakach, piórnikach, zeszytach... Nasza czytelniczka zauważyła jednak, że jest z tego więcej problemów niż pożytku, wszystko przez to, że to pokolenie nie opanowało jednej umiejętności.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przyszłym uczniom niczego nie zabraknie. Fot. Jakub Kaminski/East News
Reklama.
"Do tej pory nie przywiązywałam zbyt dużej wagi do kupowania szkolnej wyprawki. Córka zaczęła naukę w pierwszej klasie jeszcze w pandemii, więc wszystko zamawialiśmy w internecie. Potem uzupełniałam tylko brakujące rzeczy, a plastyczna wyprawka była kupowana zbiorczo przez trójkę klasową, co mocno mnie odciążało.
W tym roku Nina ogłosiła, że jest stanowczo zbyt duża na dziecięce motywy i potrzebuje innego piórnika, worka oraz plecaka. Do tego będzie miała nowe przedmioty oraz trzeba zakupić wyprawkę plastyczną: lista była naprawdę długa. Stwierdziłam, że skoro chce mieć wybór, to najlepiej będzie przejechać się do dużego marketu, tam będzie wszystko w jednym miejscu. Okazuje się, że to było najgorsze, co mogłam zrobić.
Klęska urodzaju
Wyjście do sklepu miało być fajną atrakcją. Niby wszystko jest poukładane tematycznie: zeszyty, bloki, kredki itd. Ale tego jest tak dużo, że bardzo ciężko to ogarnąć, co ile kosztuje, czym się różni. Może to dobre rozwiązanie, jeśli ktoś nie patrzy na ceny.
Chcesz kontrolować budżet i kupić wszystko w miarę przystępnych cenach? Robi się trudniej. Na jednej półce leżą z pozoru takie same przedmioty, których cena może się różnić nawet o kilka – kilkanaście złotych. Ty musisz analizować każdy wybór dziecka i – co gorsza – z nim negocjować.
Po 30 minutach w sklepie nadal nie miałam połowy rzeczy z listy, a już myślałam, że głowa mi eksploduje. Zaczęłam mocno żałować, że w ogóle pojechałyśmy do sklepu. Trzeba było zamówić w internecie. Tam łatwiej porównać ceny oraz łatwiej ograniczyć wybór.
One tego nie potrafią
Wyraźnie przebodźcowana Nina już sama nie wiedziała, czego tak naprawdę chce. Wszystko jej się podobało. Im dłużej stała między tymi wszystkimi pólkami, tym trudniej było jej dokonać wyboru. Była najpierw mocno podekscytowana, potem coraz bardziej sfrustrowana. Myślałam, że ostatecznie się popłacze.
Zdałam sobie sprawę z tego, że moje dziecko po pandemii tak naprawdę rzadko bywa w dużych sklepach. Chciałam sprawić jej przyjemność, a zgotowałam koszmar.
Współczesne dzieci nie są przyzwyczajone do nadmiaru przedmiotów, kolorów i bodźców. One absolutnie nie potrafią się poruszać po takiej przestrzeni. Warto o tym pamiętać".
