Dzieci powinny mieć obowiązki, bo dzięki nim czują się potrzebne, stają się samodzielne i budują swoją pewność siebie. Nie każdy jest jednak zdania, że obowiązki domowe są dla kilkulatków. Nasza czytelniczka była dumna ze swojego syna, a od teściowej usłyszała gorzkie słowa na temat jego wychowania.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jestem mamą 6-letniego chłopca i 3-letniej dziewczynki. Moje dzieci od małego były przyzwyczajone do tego, że w domu wszyscy muszą dbać o porządek, bo inaczej utoniemy w brudzie. Samej najlepiej odpoczywa mi się w uporządkowanej przestrzeni i widzę też, że cała moja rodzina jest dużo spokojniejsza i przyjaźniej do siebie nastawiona, kiedy nie potykamy się o przedmioty rozrzucone po domu" – zaczyna swoją wiadomość Iwona.
"Od kiedy zostałam mamą, starałam się angażować dzieci w pomoc. Jako ok. 2-latki sprzątały swoje zabawki, pomagały mi w gotowaniu czy segregowaniu skarpetek. Teraz syn ma 6 lat i staram się go przygotować na coraz większą dozę samodzielności – szczególnie że za rok pójdzie do szkoły i będzie trzeba jeszcze bardziej pilnować obowiązków.
Dlatego też konsekwentnie deleguję różne drobne zadania dzieciom i one chętnie mi pomagają. Wydaje mi się, że udało mi się wykorzystać ich naturalną potrzebę bycia samodzielnymi, a kiedy pozwalam im iść wyrzucić śmieci do segregacji albo bez mojej pomocy odkurzyć ciastolinę po zabawie, czują się takie duże i odpowiedzialne, co napawa je dumą".
Nauka samodzielności
Kobieta opowiada, że nigdy nie zmuszała dzieci do sprzątania: "Sama też jestem w takich chwilach bardzo dumna z tego, jacy są samodzielni. Starszy syn ostatnio sam poszedł do drugi koniec osiedla wyrzucić kartony i plastikowe butelki do pojemników na segregację. Wrócił z wypiętą piersią i uśmiechem, że dał sobie radę bez mojej pomocy. Później mieli do niego przyjść koledzy, więc bez mojego proszenia ogarnął swój pokój i nawet chciał, żebym dała mu odkurzacz.
Zawsze w takich chwilach mówię mu, że jestem z niego dumna i dziękuję mu za inicjatywę w tym pomaganiu. Ostatnio podczas rodzinnego weekendowego grilla rozmawiałam ze szwagierką o tym, że dzieciaki w naszym domu jakoś tak naturalnie i płynnie wzięły na siebie część domowych obowiązków. Siostra męża narzekała, że jej dzieci (nieco starsze od moich) nie chcą niczego robić i czasami trzeba się bardzo namęczyć i pokłócić, żeby chociaż posprzątały swoje pokoje. Całej rozmowie przysłuchiwała się moja teściowa".
Takie wychowanie to tyrania?
"Matka mojego męża w takich rozmowach zawsze musi dorzucić swoje 3 grosze, choć sama wychowywała dzieci ponad 30 lat temu i od tego czasu bardzo dużo się zmieniło. Powiedziała mi, że po Jasiu (moim synu) widać, że jest ambitny i chce być samodzielny, ale że chyba trochę przesadzam i obciążam go. Była zdziwiona, bo wydawało mi się, że akurat teściowa jest taką osobą, która uważa samodzielność i pomaganie w domu za pozytywne cechy.
Tymczasem oberwało mi się, że wykorzystuję naturalne ambicje dziecka. Dodała, że jest lato i że syn powinien jeździć na rowerze i ganiać po dworze z kolegami, a nie odkurzać i wyrzucać śmieci. Między zdaniami usłyszałam, że takie sprytne wykorzystywanie dzieci to tyrania i że nie zdziwi się, jeśli jako nastolatki dzieci się zbuntują.
Byłam wściekła, ale stwierdziłam, że szkoda mi strzępić sobie język na teściową. Puściłam jej słowa mimo uszu, a następnym razem jak syn nabrudzi u niej w domu, powiem mu, żeby się poszedł pobawić, bo babcia za niego posprząta" – kończy ze złością swoją wiadomość nasza czytelniczka.