Kobieta modląca się w kościele.
Wakacyjne wyjazdy na oazy nasza czytelniczka wspomina jak zwykłe kolonie. fot. nanobey/123rf.com
REKLAMA

Wszyscy chodzili na oazę

"Pochodzę z domu, który nie był specjalnie religijny. Jesteśmy typową rodziną, która deklaruje się jako katolicy, choć do kościoła chodzimy rzadko: zwykle z okazji jakichś rodzinnych uroczystości. Kiedy jednak byłam w szkole podstawowej, wśród moich rówieśników panowała pewnego rodzaju moda na bycie członkiem przykościelnej grupy oazowej" – zaczyna swój list kobieta, która prosi o anonimowość.

"Bycie w oazie, kiedy miałam 11-13 lat, było czymś oczywistym i wiele moich koleżanek i kolegów chodziło na oazowe spotkania do salek katechetycznych przy naszej parafii. Spotkania prowadziły starsze dziewczyny, licealistki, które też były w oazie. Latem dla naszych grup księża z okolicznych parafii organizowali wyjazdy. Na początku lat 2000. grup oazowych w Polsce było dużo, jeździliśmy całymi autokarami na wakacje – trochę takie kolonie, tylko zorganizowane przez Kościół".

Kolonie w religijnym duchu

Kobieta opowiada, jak w praktyce wyglądały wakacyjne wyjazdy oazowe: "Na takich 'obozach' cały program wyjazdu trwał 15 dni, czyli trochę ponad 2 tygodnie, więc dłużej niż standardowe kolonie. Często spaliśmy w szkołach i jakichś przykościelnych ośrodkach, więc moim rodzicom takie wakacje były na rękę – nie musieli na mój wyjazd płacić ogromnych pieniędzy.

Księża i osoby świeckie organizujące oazę wakacyjną nie tylko każdego dnia dbały o plan dnia, w którym były oczywiście punkty związane z modlitwą i mszą świętą, ale przy okazji codziennie też odbywały się inne atrakcje. Zwiedzaliśmy okoliczne zabytki, jeździliśmy nad jezioro, graliśmy w gry zespołowe i planszówki, a wieczorem prawie codziennie było ognisko i śpiewy przy akompaniamencie gitary.

Muszę przyznać, że dla mnie takie wakacje były spełnieniem marzeń, gdy wchodziłam w wiek nastoletni. Wreszcie mogłam gdzieś pojechać bez rodziców, z koleżankami. Nauczyłam się tam ogromnej odwagi, samodzielności i poczułam, że jestem odpowiedzialna za siebie. Poznałam tam też wielu rówieśników, a z niektórymi mam dobry kontakt do dziś, a jestem już kobietą przed 40".

"Tak uczyłam się samodzielności"

"Wspominam te oazy w wakacje jako coś miłego, choć dziś do instytucji Kościoła bardzo mi daleko. Ba, moje dzieci nawet nie chodzą w szkole na religię. Dziś, po tych wszystkich aferach pedofilskich, które w XXI wieku wypłynęły w mediach, raczej córki i syna bym nie puściła na wakacyjną oazę. Pewnie miałabym też opory, żeby zapisać je do przykościelnej grupy.

Muszę jednak przyznać, że za moich czasów oaza była pewnego rodzaju alternatywą dla kolonii. Była tańsza i często wyjazdy były w okolice bliżej domu, więc więcej osób mogło sobie na nie pozwolić. Co roku jeździła tam podobna grupa uczestników, co miało też swój urok: każdy z nas miał wtedy swoje grono znajomych z oazy, z którymi raz w roku mógł spędzić 2 tygodnie wakacji. W tamtych latach dla mnie i dzieciaków, które wchodziły w okres dojrzewania, był to najpiękniejszy plan na wakacje.

Może uważam tak, bo na szczęście ominęły mnie afery pedofilskie, na moich wyjazdach nikt nikogo o nic nie oskarżał, nie było podejrzeń niestosownych stosunków uczestników oazy np. z księżmi. A że wszystko kręciło się wokół Kościoła? Jakoś każdy z nas przeszedł nad tym do porządku dziennego i traktował jako jeden z elementów tych wyjazdów. Mówię wam, mimo dzisiejszej krytyki Kościoła, wakacyjne oazy na początku lat 2000. to było coś!" – przyznaje z nostalgią nasza czytelniczka.

Chcesz się podzielić opowieścią z wakacji, na które jeździłeś/-łaś jako dziecko? Czekamy na wasze maile pod adresem: mamadu@natemat.pl.
Czytaj także: