Na Instagramie widzę, jak znajomi zabierają dzieci i sami dobrze się bawią na żaglach, wakeboardach, supach itd. Nie jestem jednak stworzeniem wodnym i absolutnie nie ciągnie mnie do takich aktywności. Jednak w tym roku większość lata moje córki spędzają w domu i postanowiłam organizować wyjścia z myślą przede wszystkim o nich. Do własnego pomysłu byłam początkowo sceptycznie nastawiona, ale miło się zaskoczyłam.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wydaje mi się, że dość intuicyjne jest proponowanie własnym dzieciom atrakcji, hobby, sportów, które sami uwielbiamy. Jednak starsza córka już nieraz pokazała mi, że przecież jest zupełnie innym człowiekiem, np. ona kocha parki linowe i ścianki wspinaczkowe, tymczasem ja mam lęk wysokości. Podobnie jest z wodą. Nie ma tu mojej miłości i nie jest to dla mnie naturalny wybór, tymczasem ona kocha pływać. Jaką atrakcję w takim przypadku wybrać? Dla mnie to wcale nie było takie proste. Uznałam, że spróbujemy spływu kajakowego. Efekt tej przygody mocno mnie zaskoczył.
Mamo, tato, ja potrafię!
Jeszcze dzień przed wyprawą miałam sporo wątpliwości: czy 4-latka wytrzyma 15-kilometrowy spływ, czy starsza będzie miała siłę, czy to nie będzie jednak zbyt nudne i trudne. Dziś dzieciaki są przyzwyczajone jednak do krótszych atrakcji. Były bardzo podekscytowane, choć nie do końca wiedziały, co je czeka.
Starsza od razu wzięła się do ostrego wiosłowania, szybko łapała rytm i nawigowała, ciągle wydając mi komendy, że mam skręcać, równać itd. Śmiałam się do niej, że to nie jest kajakarstwo górskie. Nie tak dawno przecież z wypiekami na twarzy oglądała zmagania Polaków na Olimpiadzie i była pod olbrzymim wrażeniem Klaudii Zwolińskiej i innych zawodniczek.
W przypadku młodszej założyliśmy, że nie będzie wiosłować i nie wzięliśmy dla niej wiosła. Jednak niemalże od początku trasy "kłóciła się" ze swoim tatą. Obserwując starsze koleżanki i kolegów (bo płynęliśmy większą ekipą), twierdziła co i rusz, że jest jej kolej na wiosłowanie. Muszę przyznać, że całkiem nieźle jej szło.
To tylko sport?
Piękna pogoda, malownicze widoki, miłe towarzystwo to jednak nie wszystko. Poza tym, że spędziliśmy ciekawie rodzinny czas, przeżyliśmy coś, o co wcale tak nie łatwo na co dzień. Spływ kajakowy to okazja do aktywnego wypoczynku, spróbowania nowego sportu oraz odpoczynek od technologii. Ale nie tylko!
Pierwszy raz od dawna zwolniliśmy i byliśmy tu i teraz, bez planowania bez zastanawiania się, co jest jeszcze do zrobienia. Czerpaliśmy przyjemność z bycia razem oraz otaczającej nas przyrody.
Był czas na naukę czegoś nowego, ale i na rozmowę, na lenistwo i trochę wytężonej pracy. Nie brakowało okazji, by pokazać dzieciakom, że ufamy ich osądom i decyzjom, że dostrzegamy i doceniamy ich samodzielność. To była także cenna lekcja uważnego słuchania i współpracy. Szczerze mówiąc, zachwyciło mnie to wszystko i jestem pewna, że powtórzymy to jeszcze nieraz.
Cenię wyjścia 1 na 1 z własnymi dziećmi, ale taka wyprawa to wyższy poziom takich spotkań. Jeśli próbowałaś, wiesz, o czym mówię. Jeśli nie, koniecznie spróbuj!