Wysyłamy dzieci na kolonie z nadzieją, że fajnie spędzą czas. Odpoczną, nawiążą nowe znajomości i przywiozą miłe wspomnienia. Robimy to dla nich, ale też trochę dla siebie. By złapać głęboki oddech. Taki pełną piersią.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Trwające ponad dwa miesiące wakacje są dla rodziców prawdziwym wyzwaniem. Zorganizowanie opieki dla dziecka, które samo nie może zostać w domu, nie jest takie proste, jak niektórym mogłoby się wydawać. Rodzice zapisują dzieci na kolonie, obozy i półkolonie, które ratują sytuację.
To będzie przygoda
Napisała do nas Natalia, mama 9-letniego Tymka, która w tym roku po raz pierwszy wysłała syna na kolonie.
"Planowałam posłać go na kolonie już rok temu, ale w głębi duszy czułam, że nie jest jeszcze chyba gotowy. Miałam w sobie mnóstwo obaw, lęku, niepewności. Nie chciałam ryzykować, bo to tak naprawdę gra niewarta świeczki. Jeszcze by się zniechęcił, zamknął w sobie. No a po co to komu?
W tym roku oboje poczuliśmy, że to jest dobry moment. Tymek sam zaczął wspominać o wyjeździe z kolegami. Ja miałam w sobie więcej pewności, bo widziałam, jak z miesiąca na miesiąc mój syn się rozwija, jak dorasta, staje się coraz mądrzejszy i bardziej świadomy pewnych spraw. Zapisałam go na 11-dniowy obóz sportowy. Wyjechał kilka dni temu.
Pustka i spokój
Wyściskałam go na pożegnanie i wróciłam do domu. Usiadłam w fotelu i wzięłam głęboki oddech. Odetchnęłam z ulgą, która gdzieś w środku mieszała się z takim dziwnym uczuciem. Nie potrafiłam tego nazwać, nie potrafiłam zidentyfikować tego, co się dzieje. Nie rozpoznawałam tych emocji. W domu panowała absolutna cisza. Męża też nie było, bo poszedł spotkać się z kolegami (to była sobota).
Usłyszałam latającą muchę, przejeżdżający samochód, a potem nawet kroplę spadającej z kranu wody (tak mi się przynajmniej wydawało). Nikt ode mnie niczego nie chciał, nie wołał: 'Mamo', telewizor był wyłączony, radio także. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Chyba emocje wzięły górę.
Kiedy się obudziłam, panowała cisza. Kolejne dni też były niezwykle spokojne. Rano szykowałam się bez pośpiechu, a po powrocie z pracy mogłam odpocząć. I chyba dopiero czwartego dnia zrozumiałam, jak bardzo potrzebowałam takiej chwili samotności. Od kiedy narodził się Tymek, nigdy się nie rozstawaliśmy na dłużej niż dzień. Raz mąż zawiózł go do dziadków, ale ja następnego dnia szybko dojechałam.
Z jednej strony czułam pustkę, tęskniłam za moim dzieckiem, ale z drugiej odnalazłam w sobie taki prawdziwy spokój. Spojrzałam w głąb i dostrzegłam siebie. Zmęczoną, zabieganą i zaniedbaną. Kobietę, którą nigdy nie chciałabym się stać. Kobietę, która zapomniała o jednej z ważniejszych osób w swoim życiu. O sobie.
To nam potrzebne
Myślę, że takich kobiet jak ja jest więcej. Kobiet, które myślą tylko o rodzinie: dzieciach, mężu, partnerze (jak zwał, tak zwał). Matki spychają siebie na dalszy plan, na ostatnią pozycję. Stoją na samym końcu i nawet siebie dobrze nie dostrzegają. Działają jak doskonale zaprogramowane automaty, które każdego dnia wykonują prawie te same czynności. Gotują, sprzątają, piorą, prasują.
Nie zatrzymują się nawet na chwilę. Gnają przed siebie, bo myślą, że tak będzie lepiej. Żyją dla innych, nie dla siebie. Dopiero wyjazd syna mi uświadomił, jak wielki błąd popełniłam. Obudziłam się z pięknego, ale męczącego snu. A kiedy następnym razem zasnę, nie zapomnę już o sobie".