Niezbyt przychylne opinie o wakacjach all inclusive sprawiają, że boimy się ich jak ognia. Wyjeżdżamy na własną rękę, bo tłumy nad basenem i przepełnione restauracje jakoś do nas nie przemawiają. Siedzenie za murami hotelu nie jest tym, czego oczekujemy od rodzinnego wypoczynku. Inne mamy wyobrażenia i oczekiwania.
"Na swoich pierwszych wakacjach z kategorii all inclusive, byłam kilka lat temu. Miejscówka fajna, hotel wręcz oszałamiający, jedzonko pierwsza klasa. Tyle plusów. Minusów trochę więcej. W restauracji tłumy, by coś zjeść, trzeba najpierw swoje odstać. Nad basenem tłoczono, by zająć leżak, trzeba wstać o siódmej. Do tego te animacje, głośna muzyka, nieustanne zabawy, gry i konkursy. Dla mnie aż nadto, przesyt. Było znośnie, nic poza tym. Czy odpoczęłam? Niekoniecznie. Czy wróciłam przestymulowana? Jak najbardziej.
Przez następne lata organizowałam wakacje na własną rękę. Rezerwowałam lot, zakwaterowanie, czasami szukałam jakichś restauracji w pobliskich miejscowościach. Choć starałam się kupować w okazyjnych cenach, tanio nie było. Ceny w sezonie potrafią zwalić z nóg. O wyjeździe nad Bałtyk nawet nie wspominam. Zimno, drogo i wszędzie parawany.
Wakacje all inclusive, na których tak naprawdę nie muszę się o nic martwić, wychodzą najlepiej cenowo (przy naszej czwórce). Płacę i na tym moja rola się kończy. Niczym nie muszę zaprzątać sobie głowy. W tym roku zaryzykowałam i postanowiłam urlopowi all inclusive dać jeszcze jedną szansę (ostatnią). Padło na Turcję, bo wiele dobrego o tamtejszych hotelach słyszałam.
Leciałam z innym nastawieniem. Wiedziałam, co mnie czeka i z czym to się je. Nic nie było w stanie mnie już zaskoczyć. Byłam świadoma błędów, które popełniłam podczas ostatnich wakacji. Leżałam, jadłam i tańczyłam nad basenem. Tym razem jednogłośnie postanowiliśmy: 'W hotelu jemy i nic poza tym'. I co ważne, nie pędziliśmy do restauracji od razu, gdy ją otworzyli, a już pod sam koniec, kiedy tłumy przeniosły się nad basen.
Po posiłku pakowaliśmy torbę i szliśmy nad morze, gdzie spędzaliśmy cały dzień. Leżeliśmy na piasku, kamyczkach. Słuchaliśmy szumu fal, delektowaliśmy się ciszą, spokojem. Spacerowaliśmy brzegiem morza, budowaliśmy z dziećmi zamki z piasków. Po kolacji nie szliśmy do baru i nie braliśmy udziału w hotelowych atrakcjach, a wychodziliśmy na miasto. Poznawaliśmy okolicę. Busikiem podjeżdżaliśmy do pobliskich miejscowości.
Mieliśmy zapewniony przelot, zakwaterowanie i wyżywienie. O nic nie musieliśmy się martwić, niczym nie zaprzątałam sobie głowy. Nie było to typowe all inclusive, czyli najadanie się do syta i zajmowanie leżaka skoro świt, a fajny, rodzinny wyjazd".
Czytaj także: https://mamadu.pl/186932,wrocilam-z-all-inclusive-w-turcji-wstyd-polacy-zachowuja-sie-jak-bydlo