Lato w dużym i zatłoczonym mieście pozostawia wiele do życzenia. I o ile singielki czy zakochane i bezdzietne kobiety mogą dostrzec wiele zalet, o tyle matki z dziećmi szukają ich ze świecą. Doskonale wiem, co piszę, bo takie wakacje mam już na szczęście za sobą.
Dzieci uwielbiają wolność, przestrzeń i powietrze. Potrzebują oddechu, takiego, który mogą wziąć pełną piersią. Czują, że żyją, gdy mają brud za paznokciami i gdy mogą tarzać się w piasku od świtu do zmierzchu. Uwielbiają huśtać się na huśtawce i patrzeć, jak gąsienica zmienia się w motyla.
Piszę to z bólem serca, ale w moim odczuciu dzieci, które wychowują się w dużym mieście, w którym trzeba szukać placu zabaw czy parku, prawdziwego dzieciństwa nie mają. Maluchy wyjeżdżają do dziadków mieszkających na wsi, by zaczerpnąć powietrza. Odwiedzają ciocię i wujka, którzy mają dom z ogródkiem. Oczywiście nie sami, a z rodzicami, którzy tej swobody i wolności też potrzebują.
"Kilka miesięcy temu przeprowadziliśmy się do domku na typowej, polskiej wsi. Położenie idealne, 15 km do centrum większego miasta, w którym znajdziemy wszystko, co nam potrzeba. Tegoroczne wakacje po raz pierwszy spędzamy tak, jak od dawna marzyliśmy. Na swoim podwórku. Dzieci biegają po skoszonej świeżo trawie, a ja popijając kawę z dużą ilością mleka, delektuję się tym widokiem. Wreszcie jest tak, jak powinno.
W sobotę pierwszego dnia wakacji odwiedziła nas szwagierka z dwójką dzieci. Mieli przyjechać tylko na weekend, ale jakimś dziwnym trafem pobyt im się przedłużył. Nawet nie pytali nikogo o zdanie. Sami uznali, że: 'Gość w dom, Bóg w dom'.
I nawet nie miałabym nic przeciwko, gdyby sami się sobą zajmowali i przestali traktować mnie i mój dom jak wakacje all inclusive w Bułgarii. No istny panie, jak takim ludziom nie wstyd?!
Wstają rano i czekają, aż służba (czyli ja) zrobi i poda im śniadanie. Zjedzą, ładnie podziękują i wstają od stołu. A kto sprzątnie? Ten, kto zaraz musi popracować, a potem szybko zabrać się za przygotowanie obiadu (czyli znowu ja). W weekend byli moimi gośćmi, opiekowałam się nimi najlepiej, jak potrafiłam. Ale gdy przedłużyli sobie pobyt i zaczęli traktować nasz dom jak swój, powinni na pewne sprawy spojrzeć inaczej. Już nie z perspektywy gościa, a zwykłego domownika, który sam się sobą zajmuje.
Mąż całe dnie w pracy, a ja nie dość, że opiekuję się naszymi dziećmi, to miałam jeszcze tę dodatkową trójkę na karku. A gdy szwagierka zapytała, kiedy wstawię pranie, bo im się kończą czyste ubrania, wybuchłam w środku. Nastąpiła kulminacja. Jakby sama nie mogła ruszyć tych swoich czterech liter i włożyć brudów do pralki.
Wszystko we mnie kipiało, na męża, które całe dnie spędzał w pracy, nie miałam co liczyć. Byłam zdana sama na siebie. 'Muszę ich stąd wykurzyć' – powtarzałam i zaczęłam kombinować na różne sposoby.
Aluzje nie działały. Słowa, że jestem zmęczona i chciałabym w samotności odpocząć, jakby omijały uszy mojej szwagierki. Kiedy poprosiłam, by pomogła mi w domowych porządkach, usłyszałam, że dziś nie czuje się na siłach. Może jutro?
Taka sytuacja. Przed południem byłam bardzo zapracowana. Musiałam wprowadzić poprawki do ważnego projektu, który wysłałam szefowi kilka dni temu. Powiedziałam prosto z mostu, bez ogródek (nie mając złych zamiarów): 'Musisz zrobić zakupy, bo nie ma nic na obiad, a ja dziś nie dam rady się stąd ruszyć. Zaraz dam ci listę'. Lodówka była pusta, a lista długa.
Nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Nawet nie wiem kiedy, znieśli z góry swoje dwie walizki, pożegnali się w zastraszająco szybkim tempie i pobiegli na autobus. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, a z drugiej zastanawiałam, co takiego się stało. Jak się szybko okazało, jak to w życiu bywa, poszło o pieniądze. Darmowe wakacje all inclusive są o wiele bardziej kuszące od tych, za które trzeba zapłacić".