Małgosia opowiedziała nam o przedszkolu synka, z którego dotychczas była bardzo zadowolona: "Mój syn w wieku przedszkolnym należy raczej do spokojnych i wycofanych dzieci. Ma kilku swoich ulubionych kolegów, z którymi – jak panie nauczycielki czasem z uśmiechem mówią – dokazują w czasie wolnym. Dużo z nim rozmawiamy z mężem, od małego też czytamy z nim sporo książek, więc Jasiek raczej lubi spokojne zabawy, rysowanie, puzzle i różne gry planszowe.
Synek chodzi do dużego publicznego przedszkola, w którym z każdego rocznika są po dwie grupy, a personel jest tam niezmienny od lat. Wiem to, bo niektóre z tych pań zaczynały pracę, kiedy ja ponad dwadzieścia lat temu byłam w tym miejscu przedszkolakiem.
Uważam, że to plus, bo dzieci są pod opieką nauczycielek z wieloletnim doświadczeniem, które doskonale wiedzą, jak pracować z dziećmi. A przynajmniej takie miałam wrażenie, bo okazuje się, że ich metody nie zawsze są zgodne z tym, co obecnie specjaliści polecają w wychowaniu i rozwoju dzieci. Mianowicie, ostatnio przyszłam po Jasia do przedszkola i jak zwykle skierowałam kroki od razu do sali jego grupy. Dzieci właśnie wróciły z przedszkolnego placu zabaw i miały czas na samodzielną zabawę".
Nasza czytelniczka opowiedziała o tym, co zastała w przedszkolnej sali: "Synek, który układał ze swoim najlepszym przyjacielem klocki, gdy tylko mnie zobaczył, wziął się za sprzątanie zabawek, które rozłożył na dywanie. W sali było jeszcze sporo dzieci, bo wyjątkowo przyszłam po mojego 5-latka trochę wcześniej niż zwykle. Maluchy bawiły się, układały puzzle, rysowały przy stoliku i nie widziałam w tym nic niepokojącego.
Kiedy jednak poszłam z synem do szatni, spotkaliśmy moją koleżankę z licealnych lat, której córka Maja chodzi z Jasiem do grupy. Znajoma miała nietęgą minę i rozmawiała z dziewczynką o tym, że w ciągu dnia mała była niegrzeczna. Koleżanka zwróciła się do mnie z pytaniem, czy Jaśkowi też zdarza się za karę siedzieć przy stoliku, bo ona odebrała córkę i panie skarżyły się na nią i kilka dziewczynek.
Gdy byłam w sali, faktycznie kilka maluchów siedziało przy stolikach, ale nie pomyślałabym, że robią to za karę. Byłam w szoku, bo ani syn, ani panie nigdy nie wspominały, że stosują takie metody wychowawcze. Zapytałam Jaśka, ale on przyznał, że nigdy nie musiał siedzieć, bo z kolegami słuchają się pani. Dodał jednak, że dziewczynki po obiedzie często siedzą za karę" – opisuje Małgosia.
"Następnego dnia zapytałam o to nauczycielkę. Przyznałam, że usłyszałam o tym od jednej z mam i chciałabym wiedzieć, ile w tym jest prawdy. Wychowawczyni nieco zmieszana przyznała, że faktycznie z drugą wychowawczynią czasami dla wyciszenia sadzają dzieci przy stolikach. Kiedy powiedziałam, że to chyba nie jest metoda i spytałam, czy w takim razie dzieci, które są wg niej grzeczne, dostają nagrody (żeby była równowaga).
Nauczycielka tylko prychnęła i powiedziała, że nie rozumie, dlaczego się przejmuję i podważam jej metody, skoro mój syn nigdy nie musiał siedzieć. Mnie jednak chodzi o dobro całej grupy, nie tylko mojego dziecka. Poza tym wydaje mi się, że zawsze może się mu zdarzyć brak współpracy i wtedy przecież on też dostanie taką karę. Nie uważam, by to był dobry sposób, przecież wychowawczynie same powtarzają do znudzenia, żeby rozmawiać z dziećmi.
Rozważam spotkanie z dyrektorką przedszkola w tej sprawie, bo wydaje mi się, że taka samowola nauczycielek przedszkolnych jest nie w porządku. Przecież skoro mają wykształcenie i ciągle pracują z dziećmi, powinny doskonale wiedzieć, że taki system kar jest bardzo krzywdzący" – przyznaje zdenerwowana mama przedszkolaka.
Czytaj także: https://mamadu.pl/151769,kary-i-nagrody-dlaczego-z-nich-zrezygnowac