Nigdy nie odmawiam jedzenia głodnemu dziecku. Warto jednak zrozumieć, że jest stanowcza różnica między poczęstowaniem kogoś posiłkiem a zaproszeniem go do rodzinnego stołu. Długo nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dziś wiem, że to bardzo ważna granica, której lepiej nie przekraczać.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wczoraj córka zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy może ją odwiedzić koleżanka z klasy. Wiem, że dzieciaki są spragnione takich spotkań, ale zazwyczaj zostają chwilę dłużej na świetlicy czy boisku i tam spędzają wspólnie czas.
Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach odwiedzanie się w domach przez rozbieżne harmonogramy naprawdę bywa niełatwym zadaniem. Nie miałam nic przeciwko, choć lodówka po majówce świeciła pustkami. Stwierdziłam, że na szybko usmażę im naleśniki. Jakież było moje zdziwienie, gdy nasz gość wyjął z plecaka własny obiad.
Dziewczynka, wiedząc, że nie wraca do domu, poszła na szkolną stołówkę i zakupiła obiad na wynos, a pomysł ten mnie dosłownie zachwycił. Zapytała jedynie, czy może gdzieś usiąść, by go zjeść. Owszem, nigdy nie odmówię jedzenia głodnemu dziecku, jednak do zjedzenia rodzinnego obiadu już go nie zaproszę.
Zawsze się jadło u "cioci"
Gdy byłam dzieckiem, przy naszej ulicy było zaledwie kilka domów i szóstka dzieci, które biegały między podwórkami lub grały w piłkę na ulicy. Dokarmianie się u "cioci" w tzw. w międzyczasie było czym absolutnie naturalnym (byliśmy trzecim pokoleniem, które tam dorastało). Dotarło do mnie jednak, że to były kanapki, ciasto lub owoce. U koleżanek ze szkoły obiadów także nigdy nie jadałam. I może w tym tkwi cała różnica?
Jakiś czas temu moja redakcyjna koleżanka napisała o szwedzkim zwyczaju niedokarmiania koleżanek i kolegów swoich dzieci. Po pierwsze chodzi o wyliczone porcje obiadowe, a po drugie o to, że czas posiłku to czas rodzinny. Nawet to tłumaczenie zadawało mi się niegościnne, ale jednak zaczynam coraz lepiej rozumieć jego sens.
Z naszymi serdecznymi przyjaciółmi i ich dziećmi często siadamy razem do jednego stołu, uwielbiamy razem biesiadować, ale zaczynam dostrzegać, że to nie jest miejsce dla koleżanek i kolegów ze szkoły czy podwórka, nawet tych, których świetnie znam.
Granica jest potrzebna
Nadal nie mam nic przeciwko karmieniu znajomych mojego dziecka, ale wspólny obiad? Zdecydowanie odpada! Zrozumiałam to lepiej, gdy moje dziecko zaczęło gościć w innych domach beze mnie.
Eksperci są zgodni, że rodzinne posiłki dają poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty między domownikami. Zaczęłam dostrzegać, że zaproszenie do takiego posiłku to nie tylko miły gest, to także oznaka olbrzymiego zaufania. Nie chodzi o to, że ja nie ufam dzieciom, które może i chętnie zjadłby z nami mielone, ale doszłam do wniosku, że nie chcę, by moje dziecko aż tak ufało innym dorosłym, zwłaszcza że znam ich tylko pobieżnie.