Anonimowa autorka posta udostępniła rozmowę, jaką toczyła z mamą maturzystki. Z wymiany zdań wynika, że świadomi braków edukacyjnych córki rodzice zapisali nastolatkę na korepetycje z matematyki. Jak pisze autorka posta, szybko okazało się, że dziewczyna ma olbrzymie braki, więc zgłosiła jej ojcu, że jedna godzina w tygodniu to stanowczo za mało, by nadgonić materiał. Rodzice mieli twierdzić, że ma nie panikować, bo za nieco ponad rok ich córka skończy szkołę.
Korepetytorka twierdzi, że zgłaszała co tydzień, że takie zajęcia to za mało, a dziewczyna musi się także uczyć sama w domu. Jednak ani maturzystka, ani jej rodzice mieli się tym nie przejąć. Było tak do czasu, gdy tuż przed maturą rodzice odkryli, że ich córka faktycznie kompletnie nic nie umie.
Zaczęły się żądania o więcej godzin zajęć, konkretny efekt matury, a nawet o załatwienie pytań, które będą na egzaminie, inaczej rodzice oczekują zwrotu pieniędzy. Matka jasno dała do zrozumienia, że braki u Julitki to wina korepetytorki.
Pod historią rozgorzała dyskusja. Internauci byli zszokowani, że to mama "ogarnia 20-latce korki". Byli oburzeni zarówno lenistwem maturzystki, jak i roszczeniową postawą matki. Część osób prosi o informację, jak Julitce poszła matura, a także jaki jest ciąg dalszy tej absurdalnej historii.
Niektórzy jednak nie wierzą, że to prawda i posądzają autorkę posta o wygenerowanie sztucznych wiadomości. Owszem, te SMS-y mogą budzić wątpliwości, ale czy to tak bardzo nieprawdopodobne? Bo prawa jest taka, że niektórzy rodzie naprawdę potrafią mieć surrealistyczne oczekiwania, przyznają to także internauci komentujący powyższy post. Potwierdzić mogę to także ja.
Choć maturę zdawałam dawno temu, świetnie pamiętam, że grupa rodziców zapisała swoje dzieci na korki do jednej z nauczycielek uczących w naszym LO. Nie byłoby w tym absolutnie nic nadzwyczajnego, gdyby nie szkolna plotka głosząca, że to jedyny gwarant zdanej matury. Pani złośliwie miała "uwalać" wszystkich, którzy płacić nie chcieli. Wiele osób było przeświadczonych, że opłacanie drogich zajęć przez rok to pewna 5 na świadectwie.
Problem pojawił się w chwili, gdy okazało się, że wielu z nich ledwo zdało ustną maturę, a jedna osoba nawet ją oblała. W kierunku nauczycielki poleciały ostre zarzuty: "To za co ja tyle płaciłam, za tróję?". Rodzice naprawdę oczekiwali, że ich pociechy za ten bardzo konkretny wkład finansowy otrzymują nie tylko gotowce na maturę, ale i dobre stopnie… Ale jak postawić wysoką notę, gdy maturzysta nie potrafi wydusić z siebie nawet słowa?
Świetny korepetytor i dobre materiały to podstawa, ale czy rodzice (i maturzyści) naprawdę zapominają, że bez nauki i wkładu włożonego przez samego ucznia to raczej nic się nie uda? Tu zasada: "płacę i wymagam" nie zadziała, choćby dlatego, że z pustego to nawet Salom nie naleje.