Widok kilkuletniego dziecka, które trzyma w ręku telefon, nie jest już niecodziennym widokiem. Niestety. Choć przestaje zaskakiwać, to wciąż wzbudza we mnie mieszane uczucia. "W jakim kierunku ten świat zmierza?" – zastanawiałam się niejeden raz. Miałam cichą nadzieję, że temat telefonu komórkowego przed długi czas jeszcze nie zagości w naszym domu. Myliłam się, bo ostatnimi czasy powraca jak bumerang. A ja nie mam pojęcia, jak z niego wybrnąć.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Świat się zmienia, ewoluuje, pędzi. Tak gna, że czasami trudno za nim nadążyć. Te wszystkie zmiany i "udogodnienia" zaczynają mnie przerażać. Choć z jednej strony niosą wiele dobrego, umożliwiają rozwój i ułatwiają życie, to z drugiej trzeba umieć z nich umiejętnie korzystać. Tak, by nie zatracić tego, co najważniejsze. Życia, rodziny, spokoju.
Granice zdrowego rozsądku
Są tematy, których się boję. Staram się (póki co) nie poruszać ich z moimi dziećmi, odwlec w czasie. Kiedyś, później, za jakiś czas. Telefon komórkowy, a dokładniej jego kupno, jest jednym z nich. Nie będę ukrywać i robić z siebie idealnej. Zdarza się, że moje 7-letnie dziecko z niego korzysta. Obejrzy w telefonie bajkę w poczekalni u lekarza. W coś zagra, posłucha muzyki czy nawet tak po prostu i trochę bezmyślnie poklika paluszkiem w ekran.
Nie mogę i nie chcę wszystkiego zakazywać i z pewnych rzeczy robić tematu tabu.
Bo jak wiadomo, zakazany owoc smakuje najlepiej. Domyślam się, że tak też byłoby i w tym przypadku. Najlepiej nie przesadzać, korzystać ze wszystkiego w granicach zdrowego rozsądku. Warto znaleźć złoty środek, który sprawi, że każda ze stron będzie usatysfakcjonowana. On, że nie odcinam go od tego, co oferuje świat (w tym przypadku telefonu komórkowego), ja, że skorzysta z niego jedynie w wyjątkowych sytuacjach.
No i stało się
Między zerówką a pierwszą klasą jest duża przepaść. Kiedy uczęszczał do zerówki, był dzieckiem. Takim małym, słodkim, przytulaśnym synkiem, który uwielbia spędzać czas z rodzicami. Absolutnie nie twierdzę, że teraz, kiedy poszedł do pierwszej klasy, wydoroślał. Zauważam jednak ogromną różnicę. Stał się bardziej samodzielny, ma swoje zdanie, dąży do celu i nie lubi chodzić na ustępstwa.
Zdarza się, że wzoruje się na kolegach i to oni są dla niego autorytetem. Liczyłam się z tym, ale nie przypuszczałam, że nastąpi to tak szybko. Mój mały synek dojrzewa, a ja, chcąc nie chcąc, muszę z tym pogodzić.
Prawdziwa bitwa
Telefon komórkowy. To on jest głównym bohaterem naszego domu. To o nim wciąż dyskutujemy, o niego się spieramy i przez niego tracimy nasz cenny, rodzinny czas. "Mamo, mój koledzy mają komórki, tylko nie ja" – wciąż powtarza mój syn. Na początku nie chciałam mu wierzyć. Byłam przekonana, że to telefon rodziców, taki bez karty, która umożliwia wykonywanie połączeń. Sam sprzęt.
Tłumaczyłam, że to niemożliwe, że pierwszoklasista jest jeszcze za mały, by posiadać swój własny telefon. Musiałam sprawdzić, nie miałam innego wyjścia. Okazało się, że po części miał rację, ale trochę rozminął się z prawdą. Tak, jeden (ale tylko jeden) kolega mojego syna dostał od rodziców swój pierwszy telefon komórkowy. Opowiada o nim niemalże na każdej przerwie. Przechwala się i śmieje z innych, że takiego nie mają.
Choć nie popieram takiego zachowania, to staram się je zrozumieć. Chłopiec się cieszy i nie ma się czemu dziwić. Trochę nie rozumiem rodziców, ale może jestem staroświecka.
Temat komórki powraca jak bumerang. Każdego dnia, najczęściej po powrocie ze szkoły. Początkowo mówiłam kategoryczne "nie". Uparcie twierdziłam, że to za wcześnie, że to nie ten czas. Przekonywałam, że komórka nie jest mu jeszcze potrzebna, że ktoś może ją ukraść. Przecież gdybym mu ją teraz kupiła, przesiadywałby z nią cały czas. Jestem przekonana, że nie korzystałby z niej raz w tygodniu przez 10 minut.
Złoty środek, czyli jaki?
Teraz, już chyba po trzech miesiącach tych naprawdę męczących dyskusji, zaczęłam się zastanawiać. Kiedy. Kiedy będzie najlepszy czas, taki, który zadowoli i mnie, i jego. Wiem, że niektórzy rodzice kupują dziecku telefon na Pierwszą Komunię Świętą. W moim odczuciu to zdecydowanie za wcześnie.
Jednak jak tak wspomniałam, zastanawiam się, czy ja nie mam zbyt staroświeckiego podejścia. Zbyt wysokich wymagań, oczekiwań. Czy nie krzywdzę swojego dziecka tym ciągłym "Jesteś jeszcze za mały, musisz poczekać. Na wszystko przyjdzie czas". Gdybym to tylko ja mogła o tym zadecydować, gdybym nie brała pod uwagę zdania mojego syna, kupiłabym mu telefon na 15 urodziny.
Staram się jednak nie być matką wpatrzoną w czubek własnego nosa. Nie chcę, by czuł się gorszy w porównaniu do swoich kolegów. By ktoś się z niego śmiał. By był powodem do żartów. W tym momencie nie wiem, jak potoczy się ten drażliwy temat, ale wiem
jedno, chcę dla niego jak najlepiej.