– Czasami robię coś wbrew sobie. Dobrze, źle – sama nie wiem. Kiedy zapraszam teściów na rodzinny obiad, myślę tylko o mężu i córce. O osobach, które kocham i którym na tym zależy. Staram się, udaję, doklejam sztuczny uśmiech. Teściowa chce być miła, ale tak naprawdę dopieka mi na każdym kroku. Tak też było i tym razem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Tak szczerze, to ja już sama nie wiem, co o tym sądzić – żaliła się moja koleżanka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Teściowie. Temat rzeka. Loteria, gra losowa. Nigdy nie wiemy, na jakich trafimy. Najczęściej poznajemy ich później, kiedy już zakochamy się po uszy. Kiedy to, jacy są, nie ma dla nas większego znaczenia. Dopiero kiedy się lepiej poznajemy – albo się zaprzyjaźniamy, albo pojawia się między nami konflikt. Zdarza się, że udajemy, że się "lubimy, kochamy", a przy pierwszej lepszej okazji delikatnie wbijamy sobie szpilkę po szpileczce.
Trudna relacja
Spotkałam się ostatnio z koleżanką, jeszcze taką z podstawówki. Rozmawiałyśmy głównie o rodzinie, bo to ona jest dla nas najważniejsza. Ewa, bo tak jej na imię, opowiedziała mi pewną historię, która skłoniła mnie do napisania tego tekstu. Od razu poczułam, że warto to opisać, dlatego niektóre zdania zapisałam sobie nawet na kartce. By nie przekręcić, nie przeoczyć.
Ewa opowiadała o rodzinnym obiedzie, na który zaprosiła swoich teściów. Podczas spotkania niby nie wydarzyło się nic wielkiego, nic szczególnego. Jednak ona wciąż wraca do słów, które usłyszała od teściowej. Zastanawia się, co tak naprawdę miała na myśli. Chciała ją zranić? Chciała jej dopiec? A może nie miała żadnych złych intencji?
– Od początku nie przypadłam jej do gustu. Marzyła o synowej po medycynie – mówiła. Mąż Ewy jest pediatrą. – Dostała synową po matematyce. Tak jakby nie spełniłam jej oczekiwań. Niby nigdy nie powiedziała mi tego wprost, bezpośrednio, ale zawsze rzucała te swoje wstawki: "Lekarze powinni trzymać się razem. Oni rozumieją się bez słów".
Nigdy nie poczułam od niej takiego ciepła, akceptacji. Nigdy nie poklepała mnie po ramieniu, nie dodała otuchy. Nie nadskakiwałam, nie przymilałam się. Założyłam, że tego nie zmienię i nawet nie będę się starała. Może powinnam, teraz jest już za późno – opowiadała Ewa, a ja doskonale rozumiałam, co miała na myśli.
Robię, to dla nich
Potem wspomniała o mężu i córce. Wie, że mężowi zależy na kontakcie z rodzicami, a córce, na kontakcie z dziadkami. To oczywiste. Nie dziwi się, nie zniechęca, a akceptuje. Zdarza się, że z miłości do swoich najbliższych robi coś wbrew sobie. Kocha i nie chce utrudniać. Nie chce rzucać kłód pod nogi. Kiedy teściowie zaproszą do siebie, odwiedzają ich we trójkę. Zdarza się, że to ona organizuje rodzinny obiad.
Tak też było i tym razem, kiedy to Ewa zaprosiła rodziców męża na niedzielny obiad. Stawili się punktualnie. Wyściskali i wycałowali wnuczkę. Podczas spotkania niby nie
wydarzyło się nic szczególnego.
– Teściowa, jak to zwykle bywa, rzuciła kilka cennych uwag. Mięso można by było lepiej zamarynować, surówka za mało doprawiona, a kruche ciasto przed pieczeniem powinno dłużej poleżeć w lodówce. Nie wdaję się w dyskusję, bo nie chcę psuć atmosfery. Wychodzę z założenia, że tak dla wszystkich będzie lepiej. Co mi to da, że się pokłócę, że powiem, co o niej myślę – opowiadała Ewa, nie dając mi dojść do słowa.
Ewa gryzie się w język, udaje, że nie słyszy, miło się uśmiecha. Jednak między nią a teściową wciąż iskrzy. Wszystko jest udawane, nieszczere.
Komplement czy szpila?
Córka Ewy pochwaliła się dziadkom swoim osiągnięciem. Zdobyła pierwsze miejsce w konkursie recytatorskim. Dumni dziadkowie zaczęli bić brawo, a babcia dodała: "Ładna po mamusi, ale zdolna to na pewno po tatusiu" – i to właśnie te słowa sprawiły, że serce Ewy zaczęło szybciej bić.
– Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się, ale tak nieszczerze. Z taką wyższością, pogardą. Poczułam się źle, wręcz fatalnie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Niby nic takiego, niby zwykłe słowa, ale wciąż wracam do nich myślami. To kolejna szpilka wbita przez moją teściową, czy szczera pochwała wnuczki? – zastanawia się.
Próbuję wejść jej w słowo, uspokoić, o coś zapytać. Nie udaje mi się, bo opowiada jak nakręcona.
– Trudno mi uwierzyć, że kiedy mówiła, że moja córka jest zdolna po tatusiu, nie miała nic złego na myśli. Wiem, że ludzie mają poważniejsze problemy. To błahostka, niby nic takiego. Ale wciąż to we mnie siedzi, niszczy poczucie własnej wartości – mówiła pełna emocji.
Może to poważniejszy problem?
Ewa nie może zrozumieć, dlaczego te słowa wzbudziły w niej tyle emocji. Dlaczego nie wpuściła ich jednym uchem, a drugim wypuściła.
– A może to ze mną coś jest nie tak? Może tak wiele razy słyszałam te wszystkie aluzje, że wcięłam je sobie do serca. Może gdzieś w głębi duszy czuję, że nie jestem tak mądra, tak ceniona, tak potrzebna światu, jak mój mąż? – dodaje niemalże na zakończenie naszej rozmowy.
Biegnie dalej, bo córka czeka na nią w świetlicy. A ja zostaję, myślę i analizuję. I choć chciałabym do niej zadzwonić, pocieszyć i powiedzieć, żeby się nie przejmowała, nie potrafię. Nie chcę bagatelizować jej uczuć, zamiatać problemów pod dywan. Póki co milczę. Przemyślę i na pewno się odezwę. Co powiem? W tej chwili nie mam pojęcia.