Za czasów komuny brakowało wielu rzeczy. To sprawiło, że nasi rodzice stali się bardzo zaradni. Milenialsi próbują tych samych metod, ale wygląda, że w dzisiejszych czasach one po prostu nie działają. "Chcieliśmy dać dzieciom cenną lekcję, którą sami kiedyś dostaliśmy, ale polegliśmy na całej linii" – stwierdza Paulina.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Gdy termometr zaczyna wskazywać coraz większe wartości to dla mnie znak, że czas zacząć wiosenny przegląd szaf. Głównie chodzi o okrycia wierzchnie, ale ostatecznie zawsze kończy się przeglądem całej szafy. Podziwiam, jeśli ktoś potrafi to robić na bieżąco, u nas w domu to oznacza opróżnienie każdej półki, selekcje, zrobienie listy braków i spakowanie do worków rzeczy, które się już nie nadają. I tu pojawia się olbrzymi problem.
Nie istnieje pojęcie za dużo
Urodziłam się w latach 80., więc na porządku dziennym było zostawianie rzeczy 'bo się jeszcze przydadzą'. Nie było tak łatwo iść do sklepu i coś kupić, więc dziecięce ubrania się przechowywało, pożyczało, przekazywało dalej i przyjmowało wszystko, co ktoś chciał pożyczyć lub oddać. To całkiem dobry nawyk, który ma wiele osób z mojego pokolenia. Przecież to ekologiczne i oszczędne podejście, tylko że obawiam się, że nasze dzieci tego zupełnie nie rozumieją.
Różniąca miedzy milenialsami a ich rodzicami jest jednak taka, że tych rzeczy lata temu był znacznie mniej. Dziś łatwo upolować coś na promocji, nie brakuje także sklepów z nieco tańszą odzieżą, czy też fajnych ofert na Vinted. Efekt jest taki, że szafy naszych dzieci pękają w szwach, a potem my nie mamy co zrobić z tymi wszystkimi rzeczami.
Od jakiegoś czasu sama 'walczę' z koleżankami, które chcą życzliwie 'wcisnąć' mi ciuchy po swoich dzieciach. Nie mam im tego za złe, ale liczba ubrań, które mają moje dzieci, zaczęła być zatrważająca. Poza 'zrzutami' od znajmych, przecież są rzeczy kupione przez babcie i to, co sama wybrałam lub to, co spodobało się córkom... Po ostatnich porządkach na środku salonu stoją 3 wielkie worki. Najchętniej bym się ich pozbyła, ale nie mam pojęcia jak.
Nikt już nie chce
Sprzedać? Na Vinted czy OLX jest tak dużo ofert, że praktycznie nie ma opcji, by szybko to się udało. Nie chcę trzymać tego, przez kolejne miesiące, bo nie mam gdzie. Znajomi z mniejszymi dziećmi nie przyjmują już takich 'prezentów'. Podejście młodszego pokolenia do dziecięcej wyprawki jest zupełnie inne.
Można oczywiście oddać potrzebującym, ale znalezienie bardzo konkretnej rodziny nie jest takie proste. Co zrobić więc z tymi wszystkimi rzeczami, bo przecież do śmietnika nie wywalę? To całe 'przyda się' i 'oddamy innym' zaczyna się mocno na nas mścić, ale to nic w porównaniu z tym, jaką krzywdę robi to naszym dzieciom.
Na myśl przychodzą jedynie dwa rozwiązania, grupy w stylu 'śmieciarka jedzie' albo kontenery, które stoją przy co drugiej ulicy. Choć może faktycznie to da jakieś drugie życie tym ubraniom, mam spore obawy, czego to tak naprawdę nauczy nasze dzieciaki. Bo milenialsi tak naprawdę te dwie opcje traktują na równi ze śmietnikiem.
Niby naszym punktem wyjścia była oszczędność, ale ostatecznie nasze dzieciaki są dosłownie zasypane ubraniami. Naszą intencją przestaje być ekologia, czy pomoc komuś innemu, a jak najszybsze pozbycie się tych cho!@#nych worków z ubraniami.
Tak myślę, że to chyba kiepska lekcja dla naszych pociech?".