Naukowczyni Karen Lyons-Ruth* od lat prowadzi badania wokół ludzkich więzi. W jednym z nich odkryła zaskakujący, nieco kontrowersyjny czynnik, który może być źródłem zachowań autoagresywnych i agresywnych u nastolatków i dorosłych.
W raporcie czytamy o emocjonalnej nieobecności rodzica (w badaniu konkretnie matki) i o jej wpływie na agresję i autoagresję u dorosłych, którzy doświadczyli jej jako dzieci. Ten predyktor (zmienna, przyp. red.) okazał się być silniejszy niż rodzic, który wykazywał wobec dziecka zachowania agresywne.
W dużym skrócie wyniki badań można interpretować w taki sposób, że nieobecność emocjonalna, brak emocjonalnego zaangażowania w relację z dzieckiem może być dla niego trudniejsze i bardziej obciążające niż agresja rodzica.
Czy to znaczy, że tłumaczymy agresję? Że badaczka w swoich badaniach oddaje im słuszność? Nie. Zupełnie tego nie oznacza.
Agresja, nieobecność emocjonalna, przemoc, wszelkie naruszenia granic, autonomii dziecka, to wszystko jest złe, nieprawidłowe, krzywdzące.
Jest jednak coś niesamowitego w tych wnioskach. Coś, co powinno zatrząść w posadach nasze zakorzenione, pokoleniowe jeszcze przekonania o wychowaniu dzieci. Emocje i więź emocjonalna z dzieckiem są absolutnym fundamentem jego prawidłowego rozwoju, na każdym polu.
Bez miłości, bez relacji, nie ma mowy o wychowaniu zdrowego, pełnego człowieka.
Źródło:
*Lyons-Ruth, K. (1996). Attachment relationships among children with aggressive behavior problems: The role of disorganized early attachment patterns. Journal of Consulting and Clinical Psychology, 64(1), 64–73