Sympatia społeczna do dzieci w Polsce.
"Tyle mogłoby być radości dla każdego z nas, gdybyśmy lubili dzieci". Fot. Pexels.com
REKLAMA

Anastazja Bernad, twórczyni, matka, a od niedawna Conscious Parenting Coach. Trenerka świadomego rodzicielstwa, czuła, empatyczna, obdarzona niezwykłą umiejętnością pokazywania prawdy.

Na swoich oficjalnych profilach publikuje treści wspierające dla rodziców, nawet jeżeli pozornie to tylko kilka słów wypowiedzianych od niechcenia do kamery. Ta kobieta po prostu nie marnuje energii na słowa bez znaczenia.

Odbierając radość

Tym razem poruszyła temat sympatii do dzieci w Polsce i pięknie zaczęła tę myśl słowami: "Tyle jest dzieci naokoło, na ulicach, tyle mogłoby być radości dla każdego z nas, gdybyśmy je lubili, cieszyli się z tego, że są i że się śmieją i wygłupiają…".

Opowiedziała przy tym o dość zwyczajnej scence, w której nieznajomy mężczyzna z uśmiechem spoglądał na jej rozbrykane córki w kawiarni. Anastazja pomyślała, że to miłe, a potem przyszła druga myśl, nieproszona: że to dziwne…

Jak się okazało, mężczyzna nie był Polakiem. Towarzystwo dzieci było dla niego dobre, nie prowokowało jego złości.

Poruszyła we mnie wspomnienia o niedawnym wyjeździe do Pizy, miasta w Toskanii. Nie było właściwie miejsca, w którym moja córka nie zostałaby obdarowana: gestem, słowem, spojrzeniem, uśmiechem, a nawet podarkiem. Nieznajoma kobieta w restauracji, dojrzała Włoszka w pięknym kapeluszu na głowie, podeszła do Marysi i podarowała jej bransoletkę z kolorowych koralików, dziękując jej przy tym za jej głos i obecność.

Tak właśnie było. W Polsce mam takich doświadczeń niewiele, a przecież od prawie sześciu lat żyję tu z córką codziennie i bywamy w różnych miejscach.

Dlaczego tak jest? Dlaczego tak trudno naszym rodakom o zachwyt nad dziecięcym śmiechem? Dzieci w naszym kraju jeszcze do niedawna traktowane były raczej jako społeczny element zbędny w przestrzeni publicznej, szczególnie do jakiegoś konkretnego wieku.

A jeśli już się pojawiały, czy pojawiają się teraz: niech będą "poukładane", niech będą jak najciszej, niech będą takie stateczne i nudne jak dorośli. Wtedy i tylko wtedy zostaną w pełni zaakceptowane.

To nonsens. To odbieranie prawa do energii życia w radości nie tylko tym dzieciom, ale również sobie samemu. Tak żyjemy, z tym swoim sceptycznym nastawieniem, brakiem cierpliwości, smutkiem w oczach.

A dzieci? One są tym nieprzesiąknięte, one są czyste od naszych wątpliwości, traum, złych doświadczeń, trudnych spotkań, braku miłości. I są takie pełne życia! Nauczmy się, chociaż w części czerpać z codzienności, tak jak one, a jest dla nas nadzieja.

Nie wszystko stracone, możemy być lepszymi ludźmi, wystawiającymi język do życia, jak dziecko.

Czytaj także: