Iwona od lat nie kupuje nowych rzeczy, miała dość ślepej konsumpcji. Wyprawkę dla swojego dziecka także skompletowała z używanych rzeczy. Okazuje się, że ekologiczne i zrównoważone podejście do zakupów nadal jest dla wielu mocno niezrozumiałe. Nasza czytelniczka usłyszała bardzo bolesne słowa. Koleżanki uznały, że jest złą mamą, bo... oszczędza na dziecku.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jestem osobą oszczędną, ale też nie kręcą mnie gadżety i marki, nie jestem osobą, która do szcześcią potrzebuje przedmiotów. Staram się, jak mogę, wykorzystywać rzeczy z drugiej ręki czy naprawiać, by służyły jak najdłużej. Korzystam chętnie z wyprzedaży garażowych, robię zakupy w ciuchlandach, na Vinted, OLX i zaglądam też na grupy dla rodziców czy facebookowe grupy śmieciarkowe.
Można tam znaleźć prawdziwe perełki za grosze, a czasem nawet za darmo. Byłoby mnie stać na zakupy w markowych butikach, ale absolutnie nie czuję potrzeby napędzania tego całego biznesu. Nigdy nie ukrywałam mojego podejścia do robienia zakupów, jednak gdy zostałam mamą, poczułam na sobie te krytyczne spojrzenia. Bo okazuje się, że na sobie oszczędzać mogłam, ale na dziecku? To już śmiertelny grzech...
Czy jestem złą mamą?
Chciałabym w przyszłości nauczyć moje dziecko rozsądnego i ekologicznego podejścia do robienia zakupów. Teraz, gdy jest tak małe, i tak nie odczuwa różnicy, czy to ciuszek prosto ze sklepu, czy drugiej ręki. Stykam się jednak z dużym niezrozumieniem. Ciągle hamuję moją mamę i teściową, które najchętniej to by nie wychodziły ze sklepów z gadżetami dla maluchów. Mówią, że żałuję dziecku, bo one chcą i mogą rozpieszczać wnuka. Ale czy to naprawdę jest aż takie dziwne?
Ostatnio podczas towarzyskiego spotkania z koleżankami poczułam się przez moment jak gorsza matka. To dawne znajome jeszcze ze studiów. Od lat mamy stały kontakt na Messengerze. Wszystkie zostałyśmy mamami w tym samym czasie, ale jakoś nie było okazji, by się wcześniej spotkać. Zaplanowałyśmy sobie wspólny dzień. Spacer, kawiarnia dla dzieci, kawka itp.
Od razu dało się zauważyć, że wszystkie koleżanki zainwestowały w nowiutkie wózki. Trajkotały ze 20 minut o modelach, które rozważały i które ostatecznie wybrały. Ja ze starym, w zasadzie noname'owym wózkiem po trójce innych dzieci milczałam. Nie moja bajka. Dla mnie wózek to wózek: ma cztery koła, siedzisko i budkę. W tej sytuacji nie miałam nic do powiedzenia.
Mierząc co jakiś czas krytycznym spojrzeniem mój wózek, żadna nawet nie pytała mnie o zdanie. Rozmowy na przeróżne tematy bardzo często wracały w obszar zakupów dla maluszków. Jak nie ubranka, to kocyki, zabawki i gadżety do karmienia. Moim zdaniem fajne, acz używane i stare rzeczy nie robiły na koleżankach wrażenia. W sumie na tym mi nie zależało, ale zaczynałam się czuć coraz bardziej nieswojo i nie na miejscu.
Takie słowa bolą
W pewnym momencie rozmowa zeszła na sprawy zawodowe. I nagle usłyszałam: 'Taka firma cię zatrudnia i nie stać cię na lepszy wózek? Co z ciebie za matka?'. Zdębiałam. Odparłam, że stać, ale nie czułam potrzeby, by płacić za niego tyle, co za używane auto. Miałam dość. Zebrałam się i wróciłam do domu.
Najpierw potraktowały mnie z litością jak biedną, której nie stać na nowe rzeczy. A potem stwierdziły z łatwością, że skąpię dziecku. Potwornie przykre! Nie wiem co dalej z tymi starymi znajomościami, bo chyba tam po prostu nie pasuję. Przeraża mnie jednak myśl, że takie mamy nauczą swoje dzieci mocnego przywiązywania wagi do gadżetów, ekskluzywnych marek i rzeczy z 'górnych półek'. Tego, że im się to wszystko należy. Potem ich pociechy pójdą do przedszkola czy szkoły i będą tak samo jak rodzice reagować na używane rzeczy: z olbrzymią pogardą i krytyką.
A ja się pytam, gdzie jakaś pokora i szacunek do drugiego człowieka?".