Chyba każda kobieta, która zdecydowała się zostać z dzieckiem w domu, miała chwile zwątpienia, zrezygnowania. Niejednokrotnie czuła, że to, co robi, przez nikogo nie jest doceniane. Urlop macierzyński czy wychowawczy to przecież wciąż urlop, na którym nie ma zbyt wiele pracy. List, który otrzymaliśmy od naszej czytelniczki, zdradza wiele.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jeden z piękniejszych dni w życiu. Spełnienie marzeń. Pracowałam do szóstego miesiąca ciąży, potem musiałam więcej leżeć. Te trzy miesiące minęły dość szybko. Urodził się on – Marcel. Ponad trzy kilogramy szczęścia. Razem z mężem byliśmy wniebowzięci.
Zostałam w domu
Już kiedy byłam w ciąży, wiedziałam, że zostanę z synkiem w domu najdłużej, jak to będzie możliwe. Najlepiej aż do momentu, w którym pójdzie do przedszkola. O zapisaniu do żłobka, wynajęciu opiekunki czy nawet proszeniu babci o pomoc nawet nie myślałam. Swoim dzieckiem chciałam zająć się sama. Pierwsze miesiące po porodzie mijały całkiem spokojnie. Kiedy Marcel skończył pół roku, stał się zdecydowanie bardziej wymagający.
Nieustannie mnie potrzebował. Noce źle przesypiał, w dzień był bardzo marudny. Nie płakał tylko wtedy, kiedy był przy mnie. Powoli zaczynałam mieć dość. Całe dnie spędzałam sama z małym w domu. Mąż pracował od rana do wieczora.
Oczekiwał zbyt wiele
Przekraczając próg mieszkania, pytał, co dziś będzie na obiad. Był głodny i zmęczony – przynajmniej tak twierdził. Niejednokrotnie podkreślał, jak bardzo zazdrości mi mojego życia. Nie mam szefa nad głową, cały dzień spędzam w domu z dzieckiem, robię, co chcę. Na początku nawet z nim nie dyskutowałam. Niech sobie myśli co chce.
Z czasem zaczęło mnie to wkurzać, bo ja naprawdę z dnia na dzień byłam coraz bardziej wyczerpana. Coraz bardziej zmęczona, niewyspana. Momentami zasypiałam na siedząco. A on wciąż oczekiwał ciepłego obiadu, posprzątanego domu, wyprasowanych ubrań. Tak go przyzwyczaiłam, tak miałam. Sama sobie zgotowałam ten los.
Stop
Marcel skończył 1,5 roku. Nadal było nam ciężko, ale może nie tak jak wcześniej. Bywały dni, że mały przez kilka minut bawił się sam. Mogłam wypić ciepłą herbatę, a nie jak do tej pory zimną i już niesmaczną. Nigdy nie usłyszałam słowa wsparcia. Nigdy mnie nie docenił. Zawsze powtarzał: ‘ty to masz dobrze’. A ja już najzwyczajniej w świecie miałam po prostu dość. Powiedziałam – STOP. Koniec tego. Skoro twierdzisz, że mam tak świetnie i doskonale, zamień się ze mną, chociaż na dwa dni.
Pojechałam
Namówiłam przyjaciółkę, abyśmy razem wyjechały na dwa dni do spa. Zgodziła się bez chwili zastanowienia. Wykupiłam pobyt, a męża postawiłam przed faktem dokonanym. Za dwa tygodnie, na weekend wyjeżdżam. Zostajesz sam z dzieckiem. Nie uwierzył, myślał, że żartuję. Dopiero kiedy pokazałam mu opłaconą rezerwację, przekonał się, że mówię prawdę. Nie miał innego wyjścia. Został z synkiem, a ja pojechałam. O tym, jak cieszyłam się z tego wyjazdu, chyba nie muszę wspominać. Z jednej strony byłam pełna obaw, z drugiej byłam ciekawa, jak mąż da sobie radę.
Zaczął doceniać
Weekend szybko minął. Wróciłam. To, co zastałam w domu, trudno opisać słowami. Bałagan, bałagan i jeszcze raz bałagan. Był wykończony. Pół nocy nie spał. Nie zjadł żadnego ciepłego posiłku. Tylko synkowi odgrzał przygotowaną przeze mnie zupkę. Sam jadł tylko kanapki. Był przeszczęśliwy kiedy mnie zobaczył. Marcel także się bardzo ucieszył. Zaczęliśmy razem ogarniać dom, a nie tak jak do tej pory – ja sama. Kiedy zajmowałam się synkiem, przygotował kolację. Byłam w szoku.
Wieczorem, kiedy uśpiłam synka, przyszedł, przytulił i przyznał, że te dwa dni otworzyły mu oczy. Zrozumiał, jak ciężkie jest 'siedzenie' z dzieckiem w domu. Powiedział nawet, że to momentami zdecydowanie cięższa praca niż ta na etacie. Obiecał pomoc. Nie mogę w to uwierzyć! Wystarczyły dwa dni, by przejrzał na oczy".