W ostatnim czasie przeczytałam słowa matki na jednym z forów. Prosiła o wsparcie, rady, czuła się bezsilna wobec procesu kształtowania zachowań swojego 2-letniego syna. Chłopczyk przejawiał zachowania agresywne, a ona opadała z sił…
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Między wieloma innymi słowami napisała: "Całe to rodzicielstwo bliskościowe chyba nie jest dla mojego dziecka". I skłoniła mnie do refleksji. Co to właściwie oznacza? Dla kogo więc jest rodzicielstwo oparte na bliskości? I co, jeśli dla kogoś nie jest? Po jakie narzędzia wtedy sięga? I czy to ma sens?
Nie znam jednoznacznej odpowiedzi na postawione sobie pytania, wciąż ich poszukuję. Głęboko czuję i chcę wierzyć, że rodzicielstwo oparte na bliskości jest dla każdego, ponieważ zakłada tak fundamentalne procesy, tak podstawowe i intuicyjne, że nie wiem, jak można się w nich zagubić.
Z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę z tego, jak rozdzieleni jesteśmy współcześnie od tego co naturalne, co pierwotne, od naszych fundamentalnych potrzeb. Zamiast zaspokajać je na podstawowym poziomie, wciąż projektujemy nowe i dokładamy swojemu ciału i umysłowi napięć i lęków. Nic już nie jest czarno-białe. Może nigdy nie było?
Może to tylko mrzonka, że życie kiedyś było prostsze, może to tylko nasze wspomnienia. Czy nasze przodkinie, prababki myślały o tym, czy wychowują dzieci bliskościowo? Czy dzieci po prostu były obok, w wioskach, w rodzinach? Nie wiem, czy to było bliskościowe, co istota, to inne wspomnienie.
Definicja rodzicielstwa opartego na bliskości
Czy rozumiemy w ogóle, jako rodzice, definicję rodzicielstwa bliskości? I czy w ogóle powinniśmy tę definicję konstruować? Czy bliskość nie mówi sama za siebie? "Być blisko, opiekować się, dawać schronienie, reagować, współczuć, dawać". Przychodzi mi do głowy ocean podobnych słów, kiedy myślę o rodzicielstwie opartym na bliskości.
Jest łatwiej, kiedy dziecko jest małe. Jest łatwiej mówić o bliskości, kiedy dziecka główną potrzebą jest głód, sen, dotyk matki. Nie jest już tak jednoznacznie, gdy w grę wchodzą czynniki inne, potrzeby większe, nie zawsze rozpoznawalne, nie zawsze dające się nazwać, nie zawsze zgodne z naszymi potrzebami. Wiem, że to trudne. Jednak wciąż, kiedy słyszę słowa: on gryzie, kopie, bije. Może to całe bliskościowe wychowanie nie jest dla nas – myśli pędzą.
Agresja u dzieci jest rzeczą rozwojową, jest pewnym etapem. Ona jest w nas wszystkich i czuję, że ta tłumiona w dzieciństwie i tak się rozwinie, albo będzie dokonywać destrukcji wewnątrz nas. Nie wiem, jak położyć kres takim zachowaniom, wiem jednak jedno: zawsze warto próbować zajrzeć pod ich przyczyny.
Wyrażenie głośno takiej myśli: może to nie jest dla nas – jest dla mnie ryzykowne. Mieści w sobie bowiem rezygnację, rodzaj poddania się i niepokój dla mnie osobiście. No bo, jakby, co dalej? Co zamiast?
Odpowiedź agresją na agresję? Niedopuszczalne.
Ignorowanie? Okrutne.
Co zamiast?
Nie znam odpowiedzi, czym do końca i dla każdego jest rodzicielstwo bliskości, nie znam też rozwiązania na problemy tej konkretnej matki. Myślę jednak, że ważne, byśmy pomimo trudności, błędów, codziennie podejmowali decyzję o bliskości i o kolejnej próbie. Dopóki na poziomie czucia nasze dziecko będzie wiedziało, że nam na nim zależy, dopóty jesteśmy dobrymi rodzicami. Resztę ogarniemy, poradzimy sobie, mamy morze możliwości.
Nie rezygnujcie z bliskości, dla niej właściwie nie istnieje alternatywa.