Oto jedna z tych pozycji, po których lekturze, długo nosi się w sobie historie innych ludzi. Pozornie tak różnych od nas, a jednocześnie tak do nas podobnych.
Reklama.
Reklama.
Katarzyna Borowska w swojej książce "Nadzieja skazanych" nie boi się trudnych pytań i mierzy się z niełatwymi odpowiedziami. Robi to w najbardziej ludzki sposób: poprzez szczerą rozmowę, spotkanie kobiet, matek.
Magdalena Woźniak: Pani Katarzyno, w tej książce jest wszystko. Miłość i nienawiść, Bóg i zbrodnia popełniona bez skrupułów, nowe życie, narodziny dzieci i śmierć. Jak pani uniosła taki ładunek emocjonalny?
Katarzyna Borowska: Doświadczenie samego spotkania z osadzonymi, wysłuchania ich historii, pobyt w miejscu, jakim jest więzienie, wyczerpał mnie w jakimś sensie. Zaczęło się od niesamowitego zmęczenia emocjonalnego, ono przełożyło się na stan mojego ciała. Kiedy po kilku dniach swoistego maratonu, wróciłam do domu, ono zamanifestowało, że już dość, że nie dam rady unieść więcej.
Największy ładunek emocjonalny tkwił we łzach tych matek, w przeżywaniu ich szczerej tęsknoty za dzieckiem. Więc kiedy one płakały, nie potrafiłam powstrzymać wzruszenia. Odnajdywałam w ich historiach fragmenty własnych doświadczeń macierzyńskich.
Czym dla pani jest bycie matką? Jak panią ta rola zmieniła?
Od kiedy pamiętam, pragnęłam zostać matką. Mam troje dzieci, z czego dwoje jest już dorosłych. Moje macierzyństwo było w dużej części samotnym doświadczeniem. Może dlatego myślę o nim, jako o odpowiedzialności, a często również umiejętności wyrzeczenia się siebie. Macierzyństwo było i wciąż pozostaje dla mnie wielką szkołą życia, lekcją pokory i nauką miłości.
Jedna z rozmówczyń mówi, że najmłodsze dzieci odbierane są matkom po ukończeniu trzeciego roku życia. Ma Pani jakiś osąd własny tego przepisu? W mojej głowie pojawiła się natychmiast taka myśl: czy nie łatwiej i dziecku i matce byłoby od razu się rozstać w chwili osadzenia?
Myślę, że jeżeli dziecko ma cokolwiek stracić, a może nie stracić matki, to warto o to zawalczyć. W pierwszym okresie jego życia relacja z matką jest fundamentalna. Począwszy od karmienia, ciepła jej piersi, dotyku dłoni – jest w sensie metaforycznym i rzeczywistym, źródłem życia dla dziecka.
Badania psychologiczne pokazują, że pierwsze trzy-cztery lata życia człowieka determinują uczenie się budowania więzi. W ciele i umyśle dziecka tworzą się swego rodzaju zapisy. Kiedy ten kontakt zostaje przerwany, to trauma na poziomie głębokiej straty.
Czyli więzienie może być domem dla dziecka?
Tak, o ile dom rodzinny nie jest możliwy. Należy pamiętać, że nie każda osadzona może opiekować się swoim dzieckiem i zamieszkać w Domu Matki i Dziecka. Taką decyzję podejmuje sąd, po wnikliwej analizie sytuacji i zachowania samej skazanej wobec dziecka. Na przykład, osadzona, która odbywa karę za znęcanie się nad dziećmi, nie może ich przy sobie mieć.
Kadra Domu Matki i Dziecka, Służba Więzienna, z którą rozmawiałam, również na potrzeby tej książki, robi wszystko, by miejsce było dla dzieci wystarczająco dobre. Oczywiście, wciąż nie są to wymarzone warunki, natomiast tutaj nie mówimy o rozwiązaniu idealnym. Ważne, by znaleźć rozwiązanie optymalne. Rozmowy z nimi, zamieszczone w drugiej części tej lektury, są niezwykle wnoszące i uzupełniające obraz życia dzieci i ich matek za więziennym murem.
Istnieje krzywdzące, błędne przekonanie wśród społeczeństwa, że dziecko w takich miejscach ma służyć nawróceniu matki. To nieprawda. W tym procesie naprawdę najważniejsze jest dla wszystkich dziecko i jego dobrostan, choć oczywiście dzięki takiej szansie, matki mają motywację do podjęcia działań ku zmianie swojego życia. To powinno nas, jako społeczeństwo, tylko cieszyć, bo przecież o to chodzi. O prawdziwą i trwałą przemianę, która zatrzyma te kobiety na wolności, nie pozwoli wrócić do więzienia. Cieszmy się, kiedy innym zaczyna się układać.
Czy będzie przesadą, jeśli powiem, że mam nieodparte wrażenie, że większość rozmówczyń jest wdzięczna za więzienie? Zacytuję zdanie, które w różnej kompozycji pada z ust kilku kobiet: "Może gdybym tu nie trafiła, już bym nie żyła".
W każdej mojej książce, w której rozmawiam z osadzonymi, słowa o wdzięczności padają z ich ust. Bez względu na płeć. Jestem daleka zarówno od uogólnień jak i idealizowania moich rozmówców. Myślę jednak, że ta wdzięczność jest realna. Jedna z kobiet, bohaterek książki, powtórzyła mi słowa swojej matki: Wolę odwiedzać cię w więzieniu niż na cmentarzu. I ta wdzięczność chyba jest właśnie najbardziej o tym: system nie pozwala iść dalej w degrengoladę, więc ryzyko unicestwienia zostaje odroczone.
Czy osadzone mają dostęp do opieki psychologicznej, psychiatrycznej? Czy system zdaje sobie sprawę z ich traum?
Więzienie umożliwia terapię w różnych formach. To, w jakim zakresie ludzie z tego skorzystają, to już jest zupełnie inna sprawa. Podobnie jest z psychoterapią na wolności. Tylko dobrowolność sprawia, że to się może udać.
Czytając poszczególne historie, nie mogę oprzeć się myślom, że historia pokoleniowa zatacza okrutne kręgi. Kobiety, które popełniają czyny straszne, często same doświadczyły ich, jako dzieci. Jak przerwać ten schemat?
Trudno jest mi odpowiedzieć na pytanie, jak go przerwać. Każda z tych kobiet jest córką swojej matki i swojego ojca. W oczach niektórych z nich widziałam zagubione emocjonalnie dziecko, choć siedziała przy mnie dojrzała kobieta.
Wiele z nich, w wieku dziecięcym odczuło niezwykły deficyt miłości. Ta potrzeba bycia kochaną pozostaje więc niezaspokojona, a to może prowadzić do różnych decyzji. Niestety, często zgubnych. Ludzie są w stanie bardzo wiele poświęcić, by zasłużyć na miłość.
Ważne, by wybrzmiało jednak, że to nie jest usprawiedliwienie, to próba zrozumienia. Nie wierzę w to, że człowiek, co do zasady, jest zły. Nie wierzę, że układa sobie taki obraz siebie i krok po kroku go realizuje, by być złym, odrzuconym, samotnym, skazanym.
Ja również spotkałam się kiedyś z taką teorią, że kobiety, które nie doświadczyły miłości rodzicielskiej, będą ją sobie "wyrywać" w późniejszym życiu. A więc wpadać w ramiona pierwszych, lepszych mężczyzn. Trudno o tym nie myśleć czytając o wybranych relacjach z mężczyznami więźniarek…
Każdy pracuje takimi narzędziami, jakie posiada. Te kobiety często nie otrzymały żadnych zasobów radzenia sobie ze swoimi emocjami, okazywania ich. Są głodne miłości, w każdej jej odsłonie.
Muszę przyznać, że udało się pani pokazać w sposób bardzo szczególny, że osadzone mogą mieć różne doświadczenia, różne oblicza. I że więzienie nie jest abstrakcją, może się wydarzyć niemalże każdemu.
Zależało mi na tym, by pokazać ludzkie oblicze osadzonych.
Pamięta pani tę dziewczynę, która wyłudzała rentę po mamie? Na początku chyba nawet nieświadoma do końca tego, co robi. I to są często takie decyzje, takie właśnie "zbrodnie". Inna kobieta trafiła do więzienia przez zawodowe decyzje męża. W pewnym momencie po prostu wiedziała, że musi uprzedzić swoich dwóch ukochanych synów, że ich rodzice trafią do więzienia. Rozstanie z nimi było dla niej traumą. Rozmowa z nią była chyba jedną z najtrudniejszych. Żal, rozczarowanie i lęk były tak silne, że niemal namacalne.
Więc tak, to ważne, by uświadomić sobie, że w polskich więzieniach nie zostają osadzeni tylko ludzie - "bestie".