klasa w polskiej szkole
Molestowanie seksualne przez księży wciąż bywa zamiatane pod dywan. Fot. SEBASTIAN CZOPIK/REPORTER/East News

Ksiądz z małej podkarpackiej miał wkładać dzieciom rękę między nogi, dotykać po udach, pośladkach. Gdy dyrektorka szkoły, w której uczył, zgłosiła sprawę kurii i policji, została zaatakowana przez mieszkańców wsi, w tym rodziców dzieci donoszących na księdza. To ona straciła pracę. Bo "ksiądz jest świętością".

REKLAMA

Mała wieś na Podkarpaciu. Uczniowie piątej, szóstej i siódmej klasy zgłaszają nauczycielom, że ksiądz sadza je na kolanach, dotyka po udach, po pupie. Sprawa trafia do dyrekcji. Dyrektorka od razu podejmuje kroki: informuje rodziców, zgłasza sprawę kurii, odsuwa księdza od prowadzenia lekcji. Od matki jednej z molestowanych dziewczynek słyszy: "Ale co się takiego stało? Księża zawsze macali, sadzali sobie dzieci na kolana. Żeby pani wiedziała, co się kiedyś działo".

Wstrząsający wywiad Agaty Kulczyckiej z "Gazety Wyborczej" pokazuje, jak ogromna jest skala problemu. Wiele osób wciąż przymyka oko na przestępstwa seksualne, a zamiast na ofierze, skupia się na agresorze. Ofiary zostają bez pomocy, często nie wierzą im nawet najbliżsi. W tym przypadku ci, którzy powinni je chronić: rodzice skrzywdzonych dzieci.

Rodzice nie uwierzyli, że ksiądz dotykał ich dzieci

Do dyrektorki małej, wiejskiej szkoły na Podkarpaciu (kobieta prosi o anonimowość i niepodawanie nazwy miejscowości) zaczęły docierać głosy nauczycieli o niepokojącym zachowaniu księdza. Dzieci zgłaszały, że "ksiądz dotyka po udach, wkłada rękę między nogi, a kiedy głaszcze po plecach, ręką schodzi do pośladków". Dyrektorka od razu podjęła kroki: zgłosiła sprawę do kurii, zorganizowała spotkanie z rodzicami, poinformowała księdza, by nie przyjeżdżał do szkoły. Nie wyobrażała sobie, by w obliczu takich oskarżeń mógł pracować z dziećmi. W końcu zgłosiła też sprawę policji.

Podczas spotkania rodzice nie wiedzieli, co miało spotkać ich dzieci. Tylko jeden uwierzył w zarzuty pod adresem księdza. Po tym spotkaniu rodzice zaczęli zgłaszać się do dyrektorki indywidualnie, mówiąc, że próbuje ona "gnębić księdza". Dzieci, które zgłosiły sprawę, zaczęły być wyzywane i wytykane palcami przez mieszkańców.

Mieszkańcy chcieli wywieźć dyrektorkę taczkami

Zorganizowano kolejne spotkanie, podczas którego pojawiły się tłumy mieszkańców. – Kiedy wyszliśmy, zaczęły się krzyki, przekleństwa. Ktoś przywiózł taczki. Chciano mnie na te taczki wrzucić, ale chyba zabrakło odwagi. Nie mogłam wyjść ze szkoły, wyrywano mi telefon, kazano mi "wypie...ć", zarzucano mi, że ja to rozhulałam, a koronny argument był taki, że nie mam chłopa, więc innym zazdroszczę. Argumenty rodziców były takie, że przecież się nic nie stało, a księża zawsze macali – opowiada w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" dyrektorka.

– Tu nie chodziło o to, że on tego nie zrobił. W ogóle nie było o tym mowy, że jest niewinny. Ale największe pretensje mieszkańcy mieli do mnie o to, po co to zgłaszałam. Po co cokolwiek robiłam? To mnie najbardziej przeraziło. Jedna z mam powiedziała mi: "Ale co się takiego stało? Księża zawsze macali, sadzali sobie dzieci na kolana. Żeby pani wiedziała, co się kiedyś działo" – dodaje.

Dyrektorka nie zadzwoniła wtedy po policję, choć dziś tego żałuje. Bała się, co spotka dzieci, które zgłosiły sprawę – skoro nawet ich rodzice nie wierzyli oskarżeniom, a jeśli wierzyli, i tak woleli je ignorować. Bo: "ksiądz jest świętością. Nawet gdyby, to nic się nie stało. Zapamiętałam tę jedną mamę, która mi powiedziała, że nic się takiego nie stało i że tak w życiu jest. Dziewczyna pójdzie do pracy i też ją będą dotykać. Niech się uczy, że tak będzie traktowana", tłumaczy rozmówczyni Agaty Kulczyckiej.

Sprawę umorzono, a ksiądz wrócił do parafii

Kolejnego dnia zgłosiła jednak sprawę policji, wszczęto śledztwo. Nie wyobrażała sobie, że miałaby nie zareagować, udać, że nic się nie stało. Zebrano zeznania dzieci i nauczycieli, którym uczniowie opowiedzieli o zachowaniu księdza w pierwszej kolejności. Sprawę jednak umorzono, a ksiądz wrócił do parafii – na prośbę mieszkańców.

Dyrektorka odeszła ze szkoły – nie była w stanie pracować ze względu na ciągłe groźby i ataki agresji, których doświadczała. Wciąż martwi się jednak o uczniów, którzy zgłosili, czego dopuszcza się duchowny. To oni przez mieszkańców wsi zostali uznani za agresorów, tych, którzy "zaatakowali" księdza. Choć szkoła przez cały czas trwania sprawy starała się ich wspierać, objęła pomocą pedagoga i psychologa, w domu i lokalnej społeczności wsparcia nie miały.

– Mimo naszych wysiłków najbliższe środowisko ich potępiło. Ale mam nadzieję, że jeśli coś podobnego spotka kogoś w ich otoczeniu, kogoś im bliskiego, staną za nimi murem – mówi dyrektorka.

Jeśli jesteś ofiarą przemocy seksualnej lub podejrzewasz popełnienie przestępstwa na tle seksualnym, nie bój się prosić o pomoc. Sprawę możesz zgłosić na policję, dzwoniąc pod numery 112 lub 997. Pomoc uzyskasz również, kontaktując się z Fundacją Feminoteka (tel. 888 88 33 88), dzwoniąc na całodobową infolinię kryzysową Fundacji Centrum Praw Kobiet (tel. 600 070 717) lub dzwoniąc na Niebieską Linię (tel. 800 120 002). Więcej informacji o tym, jak uzyskać pomoc, znajdziesz pod tym linkiem.

źródło: rzeszow.wyborcza.pl

Czytaj także: