Intymny, poruszający portret reportażowy czy niepoprawne przekroczenie granic? Konflikt o publikację wizerunku dzieci, zdjęć porodowych czy tych odsłaniających kuluary domowych pieleszy, wciąż jest żywy. Zwolennicy, blogerzy piszą: dziecko i tak o coś będzie miało żal, a przeciwnicy wykorzystują mocny argument o niepożądanych oczach, które mogą wykorzystać zdjęcie w najbardziej okrutny sposób. Gdzie leży prawda i granica?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Temat publikacji wizerunku dzieci w sieci poruszyła w ostatnim czasie, na swoim oficjalnym koncie, blogerka Zuzanna Marczyńska-Maliszewska. Matka czworga pisze, że spotyka się często z krytyką przeciwników publikacji zdjęć dzieci w przestrzeni internetowej.
Odpowiada:
"Moim zdaniem istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że dziecko i tak O COŚ będzie miało do nas żal (co zrobiliśmy lub czego nie zrobiliśmy). Osobiście nie mam obaw w tym obszarze, bo oceniam to przez mój pryzmat.
Ktoś zapytał mnie dziś z kolei, czy nie boję się, że dzieci będą miały mi za złe, że pisałam o ich problemach zdrowotnych w internecie? Otóż nie, bo nie uważam, że dzielenie się akurat tymi informacjami na temat ich zdrowia może im w jakikolwiek sposób zaszkodzić.
Natomiast może was zaskoczę, ale nie dzielę się wszystkimi informacjami na temat ich zdrowia. O połowie nawet nie wspominam ze względu na potencjalne niechciane rady oraz kwestie prywatności właśnie".
Gdzie leży granica?
Cóż, tam, gdzie ją ustawimy, jako dorośli ludzie. Jako świadomi, odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszych dzieci rodzice.
W głosach przeciwników pojawia się sugestia, że zdjęcia mogą być wykorzystywane w obrzydliwy sposób przez ludzi o złych intencjach. I to jest chyba coś, co mnie, jako matkę, powstrzymuje przed publikacją zdjęć córki najbardziej.
Trudno jest z tym argumentem polemizować. Publikując zdjęcie współcześnie, nie mamy właściwie żadnej kontroli nad tym, gdzie ono może "popłynąć", do jakich oczu się dostać.
Tu leży moja granica i stąd moja decyzja o bardzo ostrożnej publikacji zdjęć mojego dziecka lub zaniechania jej w całości.
Jednocześnie, mam taką myśl, że zbyt wiele szukamy przestrzeni do konfliktów, a zbyt rzadko próbujemy znaleźć wspólne pola.
Na świecie jest więcej zła niż to związane z publikacją twarzy dziecka na prywatnym koncie na Instagramie. Nie dokładajmy sobie go jeszcze więcej, już zaczyna brakować nam tchu.