Temat publikacji wizerunku dzieci w sieci poruszyła w ostatnim czasie, na swoim oficjalnym koncie, blogerka Zuzanna Marczyńska-Maliszewska. Matka czworga pisze, że spotyka się często z krytyką przeciwników publikacji zdjęć dzieci w przestrzeni internetowej.
Odpowiada:
"Moim zdaniem istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że dziecko i tak O COŚ będzie miało do nas żal (co zrobiliśmy lub czego nie zrobiliśmy). Osobiście nie mam obaw w tym obszarze, bo oceniam to przez mój pryzmat.
Ktoś zapytał mnie dziś z kolei, czy nie boję się, że dzieci będą miały mi za złe, że pisałam o ich problemach zdrowotnych w internecie? Otóż nie, bo nie uważam, że dzielenie się akurat tymi informacjami na temat ich zdrowia może im w jakikolwiek sposób zaszkodzić.
Natomiast może was zaskoczę, ale nie dzielę się wszystkimi informacjami na temat ich zdrowia. O połowie nawet nie wspominam ze względu na potencjalne niechciane rady oraz kwestie prywatności właśnie".
Cóż, tam, gdzie ją ustawimy, jako dorośli ludzie. Jako świadomi, odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszych dzieci rodzice.
W głosach przeciwników pojawia się sugestia, że zdjęcia mogą być wykorzystywane w obrzydliwy sposób przez ludzi o złych intencjach. I to jest chyba coś, co mnie, jako matkę, powstrzymuje przed publikacją zdjęć córki najbardziej.
Trudno jest z tym argumentem polemizować. Publikując zdjęcie współcześnie, nie mamy właściwie żadnej kontroli nad tym, gdzie ono może "popłynąć", do jakich oczu się dostać.
Tu leży moja granica i stąd moja decyzja o bardzo ostrożnej publikacji zdjęć mojego dziecka lub zaniechania jej w całości.
Jednocześnie, mam taką myśl, że zbyt wiele szukamy przestrzeni do konfliktów, a zbyt rzadko próbujemy znaleźć wspólne pola.
Na świecie jest więcej zła niż to związane z publikacją twarzy dziecka na prywatnym koncie na Instagramie. Nie dokładajmy sobie go jeszcze więcej, już zaczyna brakować nam tchu.