
Gdzie moja mama?
"Ostatnio wracałam z pracy. Jak zwykle wybrałam drogę przez park. Zazwyczaj nie mam czasu na spacery i trochę się oszukuję, że to moja dzienna porcja ruchu. Nagle usłyszałam krzyk. Zorientowałam się, że to jakiś chłopczyk runął jak długi, najpewniej mocno zdzierając kolana i łokcie na chodniku. To musiało nieźle boleć. Około trzyletni malec leżał na brzuchu i krzyczał wniebogłosy, mimo to absolutnie nikt nie biegł do dziecka. Wydało mi się to dziwne. W końcu chłopiec zaczął nawoływać mamę, która ewidentnie nie nadchodziła.
Zrobiło mi się tak bardzo żal tego dziecka, że instynktownie do niego ruszyłam. Mocno zaniepokoiło mnie, że absolutnie żaden opiekun nie zareagował na to, co się stało. Gdy ukucnęłam i zaczęłam mówić do dziecka, momentalnie objęło moją szyję. Wtulał się tak mocno, że czułam chyba cały ból i lęk, jaki przeżywał w tamtej chwili. Tymczasem ja czułam się bezradna. 'Gdzie moja mama? Chcę do mamy' – zawodził, a ja się rozglądałam, mówiąc trochę bez przekonania, że na pewno zaraz się znajdzie.
Takiej reakcji się nie spodziewałam
Miałam totalną pustkę w głowie. Pojawiła się myśl: co zrobię, jak jednak nikt się nie znajdzie? Dzwonić na policję? Chyba przez ten płacz miałam wrażenie, że bardzo długo siedzieliśmy na ziemi. Nagle za plecami usłyszałam: 'I bardzo ci tak dobrze', kobieta niemalże wyszarpała dziecko z moich objęć: 'Masz teraz nauczkę, by ode mnie nie uciekać'. Poczułam się, jakby ktoś mnie strzelił po twarzy. Wydusiłam tylko: 'Pani tak na serio?', raczej niezbyt błyskotliwe, ale byłam w totalnym szoku, widząc jej reakcję.
Kobieta się zdziwiła i momentalnie zreflektowała nad swoim zachowaniem. Przytuliła dziecko i zaczęła je pocieszać. Zaczęła oglądać rany i całować chłopca po głowie oraz mówić, jak bardzo się wystraszyła. Choć rany ewidentnie nadal piekły i sączyła się z nich krew, było widać, że poczuł się bezpiecznie i się nieco uspokoił. Ona także.
To nie pierwszy raz
'Wiem, że nie powinnam tak reagować, ale to nie pierwszy raz, gdy mi ucieka' – powiedziała, już znacznie spokojniejszym tonem. Wyznała, że tłumaczy i prosi, by maluch się pilnował. Pokazuje zagrożenia, wyjaśnia, dlaczego to takie ważne, ale bez efektów. Głównie chodzą za rękę, ale przecież nie non stop, niestety co jakiś czas nadal dochodzi do takich sytuacji. Zazwyczaj udaje się jej dogonić synka, ale nie tym razem. Straciła go z oczu i nie wiedziała, gdzie ma go szukać.
Początkowo reagowała bardzo empatycznie i na spokojnie rozmawiała z synkiem, ale gdy sytuacje zaczęły się powielać, zaczęło ją to przerastać. Pierwszy raz tak długo nie mogła odnaleźć dziecka. Była przerażona, że wpadło pod samochód albo ktoś je zabrał. Efekt? Całą frustrację wylała na dziecko, jak sama stwierdziła, w najgłupszy możliwy sposób.
W pierwszej chwili byłam na nią nawet zła. Myślałam, że ja to bym w życiu tak nie zareagowała. Łatwo jednak oceniać. Nie chodzi absolutnie o usprawiedliwianie jej zachowania, bo było niewłaściwe. Zrozumiałam jednak, że mam przed sobą najpewniej świetną mamę, która stara się, jak może, ale potrzebuje pomocy, a nie krytyki.
Zapytałam, czy mogę coś jej poradzić. Trochę liczyłam się z tym, że ją może oburzę swoją śmiałością. W końcu co ja tam wiedziałam, nie mam prawa się wtrącać. Sama nie wiem, czy chciałabym usłyszeć radę od obcego.
Sama nie mam podobnych doświadczeń, moje dzieci na szczęście nie uciekały, ale zasugerowałam, że może warto spróbować z jakimiś zadaniami. Wychodząc z domu, dawać chłopcu jakąś misję, na której będzie się mógł skupić, może to pomoże? Poleciłam jej również poradnik, który bardzo mi pomógł w pracy nad moimi emocjami. Trochę nieśmiało powiedziałam, że nie trzeba się bać psychologa. Sama korzystałam z takich porad, gdy już nie miałam pomysłu co robić. Jest wiele rozwiązań, tylko my rodzice po prostu nie zawsze o nich wiemy. Nie trzeba się tego wstydzić. Sama się długo uczyłam, że warto prosić o pomoc.
Czy moja rada była pomocna, tego też nie wiem, ale może i sama rozmowa jej pomogła? Mam taką nadzieję".