O książkach tych dwóch utalentowanych kobiet się mówi. To pozycje inne niż wszystkie, świadome, konkretne i poetyckie jednocześnie. Autorka wierszyków Agata Komosa-Styczeń mówi: "Nawet dorośli odnajdują w tym tekście jakąś cząstkę siebie, być może trudną, ale jednak".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Magdalena Woźniak, MamaDu.pl: Agato, nazywasz siebie "wierszokletką". Dlaczego?
Agata Komosa-Styczeń: Od kiedy pamiętam, tworzę rymy. Głównie przez wzgląd na najbliższych znajomych i życzenia urodzinowe, które składam zawsze w formie rozbudowanych poematów… Od tego chyba się zaczęło. Nie czuję się gotowa na to, żeby powiedzieć o sobie "poetka", mam nadzieję, że kiedyś do tego dojrzeję (śmiech). Natomiast, rzeczywiście Annanasy i Gagatki* mają w sobie więcej z poetyckości, to już był zupełnie inny proces tworzenia wiersza. Przemyślany, zaangażowany. Zależało mi na tym, by wiersze oddawały charakter tego, o czym chcemy powiedzieć. Na wielu poziomach, od znaczenia, układu rymów i rytm.
A o czym chcecie powiedzieć? Z jaką wizją tworzyłyście książki?
Agata: Nie było tak, że miałyśmy z góry narzuconą wizję. Proces powstawania naszych książek był nieco inny niż klasyczny proces wydawania książek. Nie wypełniałyśmy luki na rynku, cały proces twórczy powstał w nas, wyszedł od nas, od naszej relacji właściwie.
Anna Oparkowska: Tak, współpraca była bardzo organiczna, po prostu się wydarzyła. Poczułyśmy chemię między sobą, poruszało nas to samo. Myślę, że miałyśmy ogromną twórczą potrzebę wyrzucenia z siebie naszych przemyśleń. Może dlatego wzbudzają tyle emocji – czuć w nich spontaniczność i swobodę, a to nie zawsze łatwe w odbiorze.
Zapytam przewrotnie: dla kogo napisałyście Annanasy i Gagatki? Dla dzieci czy ich rodziców? Spotkałam się z opinią, że książki trafiają bardziej do dorosłych.
Anna: Myślę, że to bardziej złożone, że są po trosze i dla dzieci, i dla dorosłych. To, co jest w książkach, może okazać się dobrym powodem do dyskusji między nimi. Rozumiem, że mogą wystawiać rodzica na dyskomfort, zmącić nieco rodzicielskie wody (jeżeli ktoś w ogóle po takich pływa) i wprowadzić troszkę kontrowersji, zwłaszcza w obszarach, w których mamy problemy z nazwaniem tego, co jest dla nas trudne.
Jeżeli chodzi o dzieci, mam takie poczucie, że dorośli mają tendencję do infantylizowania języka do nich kierowanego. Tymczasem one rozumieją więcej, niż moglibyśmy przypuszczać. A obserwują superuważnie i to trzeba z nimi opracowywać. Z moich obserwacji wynika, że dzieci są żywo zainteresowane rozmowami na trudne tematy. Unikanie problemów nie sprawi, że znikną.
Agata: Również zwróciłam uwagę na to, że wiele recenzentek/recenzentów pisze, że książki są skierowane bardziej w stronę dorosłych. Mam taką myśl z tym związaną: czy trochę nie jest tak, że odzywa się w nas to, co nas kłuje? I to jest dobra rzecz, bo to oznacza, że nawet dorośli odnajdują w tym tekście jakąś cząstkę siebie, być może trudną, ale jednak.
Moim zamiarem było, by te wiersze były "mostami", dzięki którym łączą się dwa światy – ten dziecięcy i dorosły. Jako rodzic, czytając książkę mojej córce, widzę te haczyki, które zostawiłam. To są również rzeczy, które mnie dotykają. Ja także mam problem z przeżywaniem dziecięcej złości. Liczę na to, że z wierszy "weźmie" dla siebie zarówno rodzic, jak i dziecko. Recenzje piszą dorośli, pamiętajmy o tym.
Wszystkie trzy jesteśmy matkami. Moja córka prosi, by czytać jej "Grzmota" kilka razy z rzędu. Jak wasze dzieci reagują na wasze książki?
Agata: Moja niespełna trzyletnia córka jest zachwycona stworami, jakie stworzyła Ania na potrzeby obydwu tytułów. Wyczekuje strony, na której pojawi się dinozaur, żółw. Osobiście mam poczucie, że ilustracje w literaturze dziecięcej bardzo mocno idą w stronę przyjemnego, okrągłego świata z dużymi oczami i miękkimi krawędziami. To jest fajne i miłe, jednak wiem też, że są dzieci takie jak moje, które potrzebują czegoś innego.
Anna: Moje młodsze dzieciaki (4 i 6 lat) mają swoje ukochane książki i to je czytamy na okrętkę. Kiedy czytałam im Annanasy, miały na twarzach niesamowite skupienie. Odłożyły je na jakiś czas. Leżały na widoku. Po jakimś czasie same do nich wróciły. Teraz 6-letnia córka sięgnęła po nie do nauki czytania, "Cioci buzi" zna już niemal w całości, rymy zapadły jej w pamięć.
Aniu, twoje ilustracje dalekie są od tego, do czego przywykliśmy w bajkach dla dzieci wydawanych w Polsce. Pojawiają się głosy, że mogą budzić lęk…
Anna: Myślę, że wiele zależy od tego, czym otaczamy nasze dzieci. Ani dla mnie, ani dla moich dzieci nie są straszne. Definicja strachu może też być inna dla każdego dziecka. Tworząc ilustracje, wiedziałam, że muszą być mocne i szczere, żeby historia wywierała wpływ. Złość nie jest ładną emocją. Kiedy dzieci krzyczą, robią to maksymalnie, nie biorą jeńców. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystkie dzieci i rodzice są gotowi na takie obrazy, może nigdy nie będą, może mają inną wrażliwość i to jest ok. Ale być może nasze Annanasy będą szansą na spojrzenie na problem z innego kąta.
Wrażliwość każdego odbiorcy książki może być inna. Tak pod względem treści, która nie pozostawia nikogo obojętnym, jak obrazu.
Agata: To prawda. Moje dosadne porównania wzbudziły niemałą burzę wśród recenzentek – swoją drogą to ciekawe, że literaturę dla dzieci recenzują prawie tylko kobiety. Moją intencją, kiedy używałam mocnych metafor, było to, żeby oddać uczucie. Używając sformułowania "mokra ścierka", nie wyposażyłam nikogo w "broń słowną", by w ten sposób zwracać się ciotki. Wydawało mi się, i wciąż tak czuję, że łatwiej jest małemu człowiekowi opisać uczucie na przykładzie codziennych rzeczy, które ma wokół siebie, wie, jak wyglądają, z jakim wrażeniem sensorycznym się to wiąże. To nie jest oręż, tylko próba opisania tego, co się w nas dzieje. Nie zawsze to, co czujemy, jest miłe i ładne.
Anna: Tak, zgadzam się, te słowa to nie oręż przeciwko rodzicowi. Każdy ma swoje skojarzenia. Ale umiejętność nazywania rzeczy wedle czucia, to już konkretne narzędzie na przyszłość. Myślę, że takie treści budzą pewien niepokój w rodzicach, że dzieci mogą wymknąć im się spod kontroli. Uważają, że one powinny być grzeczne. To pozwala zapobiec wielu nieprzyjemnym sytuacjom.
Jednak skutki takiego podejścia mogą być dalekosiężne. Ja sama, jako dorosła kobieta, ciągle muszę sobie przypominać, że nie zawsze muszę być miła i nie każdy mnie musi lubić, bo tylko w ten sposób zadbam o siebie samą. To jest bardzo żywe w wielu z nas. W momencie, w którym dzieci stają się niemiłe, wybuchają złością, to wyczuwam pewną panikę w rodzicach: "Przecież nie wypada, żeby dziecko tak się zachowywało, co sobie ktoś tam pomyśli". I żeby nie było, czasami sama walczę z takim dyskomfortem.
Agata: Tak. Lubimy myśleć o naszych dzieciach jako o niewinnych stworach z różowego puchu. Fajnie by było, gdyby to dzieciństwo było taką krainą szczęśliwości, w której nie ma miejsca na te kanty. A książeczka dla dzieci, która jest cała w kanty, wybija nas z takiego obrazu idylli. Zauważyłyście, że często, kiedy dziecko się złości w przestrzeni publicznej, rodzic czuje wstyd. Bardziej martwi się osądem ze strony innych, niż tym, żeby zaopiekować się emocjami swojego dziecka. Pozwoliliśmy sobie wmówić, że to, że nasze dzieci pokazują emocje, jest naszą rodzicielską porażką.
Czy w Danii, gdzie teraz, Agato, mieszkasz, świat dzieci również jest tak zmiękczany?
Agata:Nie. Duńskie dzieci zamiast brokatem, są oblane błotem. Dosłownie – dzieci mają być utytłane, wolne i samodzielne. Wybrzmiewa taki kulturowy stereotyp, że duńskie dzieci są "grzeczne". To nie tak, one po prostu od pierwszych dni życia nie miały ograniczeń w wyrażaniu wszystkiego, co przychodzi do nich, swoich emocji, również tych trudnych.
Kiedy odbieram dziecko ze żłobka w Danii, słyszę: "miała dobry dzień, świetnie się bawiła". W Polsce raczej stawia się na raport praktyczny, ile zjadła i czy spała. Emocjonalność dziecięca i sposób spędzania czasu jest u nas w kraju zepchnięty na drugi plan. W Danii dziecko jest na równi z dorosłym. Duży nacisk zostaje położony na samodzielność, na niezależność, na szacunek.
Aniu, a jakie są twoje doświadczenia matczyne w Polsce?
Anna: Dla mnie takim polem obserwacji są między innymi place zabaw. Tam bardzo dobrze widać, jak bardzo rodzice są przejęci swoją obecnością w społeczeństwie. To, co mnie zawsze kłuje to na przykład sytuacja, w której dziecko uczestniczy w sporze z innym dzieckiem, o małą (w mniemaniu dorosłego) rzecz, zabawkę. Ja się nie wtrącam w takie konflikty, ufam, że dzieci się dogadają i tak z reguły się dzieje. Większość rodziców wtedy wkracza i ingeruje w te formujące się kompetencje społeczne. A tu się przecież tyle dzieje! "Czy muszę coś dawać, kiedy nie mam na to ochoty? Czy mogę bezkarnie zabierać cudze? Czy może uda się nam wymienić?". Myślę, że najważniejsza jest obecność rodzica, taka czuwająca, chroniąca w potrzebie. Niekoniecznie z marszu ingerująca w relacje i działania.
Agata: Często uważamy, że jako dorośli wiemy lepiej od naszego dziecka, co ono czuje. I to nie dotyczy tylko emocji, ale podstawowych potrzeb fizjologicznych! "Załóż czapkę", "Idź zrobić siku", "Zjedz!". Dlaczego tak trudno jest nam zaufać, że ten mały człowiek wie, kiedy jest mu zimno, jest głodny lub potrzebuje skorzystać z nocnika?
Ja czuję głęboko, że to pokłosie pokoleniowe.
Agata: Tak, ale jednocześnie myślę, że także zbieramy pokłosie tego, że współczesne rodzicielstwo jest projektem. Jesteśmy bardzo skupieni na celu i mamy określone wytyczne, jak go osiągnąć. Dzieci stają się projektem naszego życia i przez to stają się poniekąd miernikiem tego, czy osiągnęliśmy sukces.
I jeszcze jedno. My bardzo często z rodzicielstwem bliskości wychodzimy jak z orężem wobec poprzednich pokoleń. Dziadkowie i babcie traktują to jako ofensywę, więc stawiają barykady i zawzięcie bronią swoich metod wychowawczych.
Trochę się z tego zrobiło pole bitwy, zamiast pola dialogu.
Dobrze, że powstają takie pozycje, jak wasze. Czy planujecie kontynuację serii?
Agata: Tak! Nadajemy kolejnym pozycjom ostateczny kształt.
Agata Komosa-Styczeń, jest pisarką, dziennikarką i tłumaczką. Autorka "Taterniczek. Miejsce kobiet jest na szczycie". Była redaktorką naczelną portali informacyjnych. Wraz z rodziną mieszka w Danii, pisze książki dla dzieci i dorosłych.
Anna Oparkowska, z wykształcenia graficzka, była storyboardzistka i animatorka. Od przeszło 10 lat ilustruje książki dla dzieci. Mieszka z rodziną na Pomorzu.
*Annanasy i Gagatki to seria książek dla dzieci autorstwa dwóch świadomych kobiet, matek: Agaty Komosy-Styczeń i Anny Oparkowskiej. W marcu 2023 premierę miały dwie pierwsze książki z serii: "Grzmot" i "Cioci buzi".