Czy da się przeżyć rodzicielstwo bez cienia lęku? I jak się bronić, gdy nas zdominuje?
Czego się boisz? Czym dla ciebie jest strach? I czy jesteśmy w stanie żyć w stanie permanentnego lęku o nasze dzieci?
Reklama.
Czego się boisz? Czym dla ciebie jest strach? I czy jesteśmy w stanie żyć w stanie permanentnego lęku o nasze dzieci?
Znacie to nieco już "cliché" określenie: odwagą nie jest nie czuć lęku, ale podjąć się czegoś, pomimo niego.
Myśląc o lęku w rodzicielstwie, czuję te słowa bardziej niż zwykle. Byłam jedną z tych osób, które od pierwszej myśli czuły lęk przed macierzyństwem. Ten lęk nie był mój, a jednak stał się częścią mnie. To strach pokoleniowy, obciążenie dziadków, pradziadków, strach przed genetyczną chorobą.
Mimo tego niepokoju podjęłam się świadomej drogi rodzicielstwa, nie zawsze pewnie, ale zawsze z przekonaniem, że muszę spróbować.
Całą ciążę towarzyszył mi więc podskórny lęk o zdrowie mojego dziecka.
Przez pierwsze miesiące życia mojej córki, kilkadziesiąt razy na dobę sprawdzałam, czy oddycha.
Lęk zaczynał się roztapiać z każdym jej oddechem, tak jakby chuchała prosto w lodową skorupę zbudowaną z cząsteczek strachu.
Moja piękna córka jest zdrowa, ma pięć lat i lęk zaczął przybierać inne formy. Chyba nieco delikatniejsze, subtelniejsze. Wciąż się boję, tak. Jednak graniczny niepokój o jej życie tak mnie wyczerpał, że wolę zasadzać w jego miejsce troskę, czułość, miłość i wdzięczność.
Jestem przekonana, że lęk towarzyszy każdemu z nas. Bez względu na to, czy zostajemy rodzicami, czy nie. Nie wierzę w życie pozbawione strachu.
A jednak tęsknię za nim. I łapczywie łapię te momenty, w których czuję się bezpieczna. W ramionach partnera, przy policzku mojej ciepłej od snu córki, trzymając za rękę moją mamę, patrząc na spokojny sen psa.
Rodzicielstwo zawiera w sobie element zależności, a co za tym idzie – odpowiedzialności za życie i dobrobyt drugiego człowieka. I tutaj pojawia się strach. Często bez żadnego doświadczenia wchodzimy na pole minowe i czujemy, że grunt pod nogami się rozstępuje.
Zadajemy sobie pytanie: "jak mam zadbać o zdrowie tej istoty, jeśli sam tak niewiele wiem?".
Zaczynamy więc się uczyć, rozwijać, pogłębiać naszą intuicyjną wiedzę, staramy się chronić, tak jak potrafimy i kołyszemy do snu, czując wdzięczność, że obojgu nam udało się przeżyć kolejny dzień.
Nie wiem, czy ten strach będzie coraz większy. Myślę o dwóch scenariuszach: być może będzie wzrastał razem z moją córką, a być może będzie go pod powiekami coraz mniej, bo stanie się tak oswojony, że aż niewidoczny.
Nie boję się o to, czy córka skręci kostkę, ani o to, czy dostanie się na renomowaną uczelnię w przyszłości.
Jedyne czego się boję, to jej zmierzenia się z kimś lub czymś, czemu nie będzie umiała się przeciwstawić.
Przed czym nie będzie miała narzędzi, by się obronić.
Właściwie boję się tylko tego, żeby nie zniknęła zbyt szybko z pola mojego widzenia.