"Jestem osobą wierzącą i zostałam wychowana w wierze katolickiej. Tak też chcę wychować moje dzieci. Klerykalizm panujący w Polsce jednak zupełnie mi nie odpowiada, dlatego nie jesteśmy zbyt częstymi gośćmi na mszy. Wiem, że to są tylko ludzie i można trafić zarówno na niesamowitych duszpasterzy z powołaniem, jak i na takich, co zdecydowanie minęli się z powołaniem lub mylą wiarę z fanatyzmem.
To nie jest tak, że ochrzciłam dzieci i puściłam do komunii i na tym koniec. Czytamy opowieści biblijne, uczymy pacierzy i rozmawiamy o wierze. Nie jest to może najważniejszy temat w naszym domu, ale myślę, że ważny. W ubiegłym roku syn był u komunii i faktycznie więcej chodziliśmy do kościoła, niejako z przymusu (wiecie, jak to jest z tym zbieraniem podpisów). Po komunii pojawiamy się tam jedynie od czasu do czasu przy okazji większych świąt.
Pamiętam, jak mnie rodzice zmuszali do chodzenia do kościoła i postanowiłam, że ja tego robić nie będę, tym bardziej że akurat do tego aspektu wiary nie jestem zbytnio przekonana. Nie przewidziałam jednak, czym może się to skończyć.
Co roku przyjmujemy także księdza po kolędzie i do tej pory obyło się bez większych przygód, choć po okolicy krążą różne historie. Jeśli opisać w trzech słowach kolędę u nas w domu to: krótko, zwięźle i na temat. Bez większych ani pozytywnych, ani negatywnych zaskoczeń. Jednak w tym roku nie było już tak nijako...
Niedawno zmienił się proboszcz i jeszcze nie mieliśmy okazji go 'bliżej' poznać. Od początku mi się nie spodobał. Wszedł w butach jak do siebie i się rozsiadł, żądając kawy. Pierwszy raz mi się zdarzyło coś takiego. Rozumiem, że można być zziębniętym i spragnionym, ale można to załatwić kulturalnie. Mimo że to duchowny, to nadal zupełnie obcy człowiek, który pierwszy raz wchodzi do czyjegoś domu.
Potem zaczął się szereg pytań dotyczących naszej pracy, zarobków, kredytu i mieszkania, na wiele z nich nie mieliśmy ochoty odpowiadać i szybko dało się zauważyć niezadowolenie. Aż ostatecznie zapadła niezręczna cisza.
Po chwili oglądając zeszyt syna, zwrócił się z pytaniami do niego. Klasycznie: z kim ma religię, czy lubi itd. Nagle zapytał, czy co niedzielę jest w kościele. Syn bez namysłu wypalił: 'Po komunii mama powiedziała, że już nie muszę'. Poczułam, jak momentalnie robię się purpurowa, twarz miałam gorąca i pulsująca. Mąż zbladł jak ściana.
Mimo że jestem dorosła i to mój świadoma decyzja, poczułam się jak wagarujący dzieciak wezwany do dyrektora. Nie miałam zamiaru kłamać i udawać, że chodzimy do kościoła, ale to, co i jak powiedział to mój syn, zabrzmiało tak tragicznie, że chciałam się zapaść pod ziemię. Co gorsza, proboszcz nie miał zamiaru tego zostawić bez komentarza.
Wyraźnie wzburzony dosłownie zaczął na nas krzyczeć: 'Ludzie, czyście powariowali! Taki przykład dawać dziecku, które dopiero co było u komunii! Odhaczyć i z głowy? Nie tak wygląda wiara!'. Padło jeszcze kilka nieprzyjemnych zdań o grzesznikach, piekle i choć mam odmienne zdanie, to nie chciałam zaostrzać sytuacji, szczególnie przy dziecku, które także zdębiało na widok zachowania duchownego. Chciałam, by ta wizyta jak najszybciej się skończyła.
Czy po takiej reprymendzie poczułam się zachęcona bardziej do chodzenia w niedzielę na mszę? Zdecydowanie nie. I szczerze to chyba był nasz ostatni raz, gdy przyjęliśmy u nas w domu księdza po kolędzie".