Kiedy mieszkaliśmy w bloku i wyrzucaliśmy śmieci codziennie do zbiorczego kontenera, nie zastanawiałam się, ile tego jest. Owszem, zawsze segregowaliśmy odpady, nawet gdy sąsiedzi grzmieli, że potem wszystko zabiera jedna śmieciarka. Dziś po ponad 5 latach życia na wsi moje podejście do odpadów i marnowanej żywności jest zupełnie inne. Po świętach i wam polecam odrobinę refleksji.
Reklama.
Reklama.
Ile tych odpadów!
To było moje pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Tu gdzie mieszkam, odpady segregowane zabierają raz w miesiącu. W pierwszym miesiącu wystawiliśmy sześć 120-litrowych worków plastików. To był szok. Wtedy już przestaliśmy kupować wodę niegazowaną, przecież i tak używaliśmy dzbanka filtrującego, krótko później kupiliśmy saturator, zrezygnowaliśmy więc także z kupowania wody gazowanej.
Soki też zaczęliśmy robić sami, wyciskarka wolnoobrotowa z dyskontu kosztowała niewiele i w pełni zaspokaja nasze potrzeby. Pozostał jeszcze jeden problem - jedzenie. Planujemy posiłki, robimy przemyślane zakupy, ale w kompostowniku wciąż pojawiało się tego za dużo. Zostały 3 pierogi albo pół garnka zupy. Dla pięcioosobowej rodziny za mało więc robiliśmy kolejne dania, a resztki nie zawsze zdążaliśmy zjeść.
Żeby nie marnować
Przypadkiem na lokalnej grupie w mediach społecznościowych trafiłam na post o jadłodzielni. Okazało się, że jest taka w pobliskim małym miasteczku. Pierwszym razem zawiozłam tam nieśmiało słoik pomidorówki. Potem pierogi, których zrobiliśmy za dużo i nie dało się ich upchnąć w zamrażarce. To stało się naszą tradycją.
Teraz po świętach jest tego jeszcze więcej. U was w domu też. Bo my wciąż robimy za dużo jedzenia. Żeby nie zabrakło, żeby było na dokładkę. A tymczasem wiemy wszyscy, że z samych potraw wigilijnych najedlibyśmy się pod korek w całe trzy świąteczne dni. Z tym bigosem i kotletami i serniczkiem warto wybrać się do jadłodzielni.
Pomysł na dzielenie
Idea foodsharing (dzielenie jedzeniem) powstała w 2012 roku w Niemczech. Założenie jest takie, żeby po pierwsze nie marnować jedzenia, po drugie, żeby pomóc tym, którzy tego potrzebują. W Polsce rocznie marnuje się 5 mln ton żywności. 60 proc. odpadów spożywczych generują prywatni konsumenci. Kupujemy wszystkiego za dużo, najczęściej wyrzucamy pieczywo, warzywa, ale też te "trochę zupy". A to wszystko dla kogoś posiłek, na który go nie stać.
Jadłodzielnie to lodówki, w których możemy zostawić jedzenie, którego nie potrzebujemy. A tego po świętach w naszych domach jest dużo. Jeśli masz zapakowane pierogi, krokiety, śledzie, czy cokolwiek, o czym wiesz, że może się zmarnować - znieś to do jadłodzielni. Ważna jest tu data na opakowaniu. Ale domowym jedzeniem też można się podzielić.
Opisz na słoik czy plastikowym pojemniku co znajduje się w środku i kiedy to przygotowano. Standardowo przyjmuje się, że przechowywane w lodówce domowe jedzenie jest zdatne do spożycia przez trzy dni.
Gdzie są jadłodzielnie
Najwięcej znajdziesz ich w dużych miastach, ale nie tylko. Przy MOPS-ach i GOPS-ach w mniejszych miejscowościach coraz częściej stają lodówki, z których może skorzystać każdy, niezależnie od zasobności portfela. Ponieważ często są to inicjatywy oddolne, nie wszystkie jadłodzielnie znajdziecie na mapie Google.
Warto wyszukać je wpisując w wyszukiwarkę nazwę miejscowości i "foodsharing" lub "jadłodzielnia". Jeśli taka lodówka znajduje się w waszej okolicy, na pewno pisały o niej lokalne media lub mieszkańcy na forum. Jeśli nie, zapytajcie w pobliskim ośrodku pomocy społecznej, czy gdzieś możecie przekazać jedzenie.
Warto się dzielić i warto uczyć tego dzieci. Skoro już wydaliśmy pieniądze na produkty spożywcze, to szkoda, żeby się zmarnowały, lepiej oddać je innym, niż wyrzucić. Pamiętajmy, że dziś mamy ciężkie czasy i istnieje wiele rodzin i samotnych osób, których zwyczajnie nie stać na tego makowca, który wam został ze świąt.