Jechała za nami, dzwoniła, a po wyprzedzeniu zwyzywała od debili. Ludzie są różni, ale niemiłe kontakty pieszych z rowerzystami stają się nową normą. Miasto tylko pozornie wydaje się przestrzenią dla piechurów, powoli zostaje opanowane przez cyklistów, którzy nie zamierzają ustąpić miejsca innym. A już z pewnością nie rodzinie z dziećmi, która nie "zjeżdża" z pasów na ich zawołanie.
Reklama.
Reklama.
Pokazują środkowe palce i krzyczą, żeby "zjeżdżać" z chodnika. Rowerzyści, moim zdaniem, to druga po hulajnogistach najbardziej uciążliwa grupa uczestników ruchu miejskiego. Co kilka dni, gdy idę z synami chodnikiem albo prowadzę któregoś na rowerze, zawsze znajdzie się mądrala, któremu przeszkadza nasza obecność na chodniku.
Chodniku, na którym mamy prawo być ja i moje dzieci (także na rowerach do 10. roku życia). W przeciwieństwie do dorosłego cyklisty, który z powodu braku miejsca, powinien kręcić pedałami na jezdni.
Nieraz spotkałam się z "fuckiem" od rowerzysty, któremu zwróciłam uwagę, że przeciska się między ludźmi na chodniku, zamiast zjechać na jezdnię. Bo większość z nich nie wie, że artykuł 26 Prawa o Ruchu Drogowym mówi o tym, że rowerem nie można jeździć po chodniku.
Przez przejścia dla pieszych rower powinno się przeprowadzać, a nie przez nie śmigać i narzekać, że pełno na nich ludzi.
Zamiast tego rowerzyści wolą dzwonić zza moich pleców, stękać albo próbować wyminąć nas, prawie taranując. Najwyraźniej słowo: "przepraszam" nie przechodzi im przez wysuszone gardła.
Łukasz Grzegorczyk, dziennikarz prowadzący profil "Szerokim łukiem" w swoim poście dotyczącym podróży rowerowych po Warszawie napisał, że "sporo pieszych też ma już z tyłu głowy, by nie wejść komuś pod koła".
Odpisałam mu, że z mojej perspektywy brakuje rowerzystów, którzy zauważaliby pasy dla pieszych przechodzące przez ścieżki rowerowe, wolą wjechać w ludzi na chodniku, niż zwolnić, by przepuścić niezmotoryzowanych. Mogę na palcach jednej ręki wyliczyć sytuacje, gdy przechodząc przez przejście dla pieszych wymalowane na ścieżce rowerowej, rowerzysta zatrzymał się i mnie przepuścił.
"Masz rację, że wielu rowerzystów to też drogowi wariaci. Na ścieżkach rowerowych są przejścia i może kilka razy widziałem, jak rowerzysta zatrzymał się i przepuścił pieszych. Z kolei ludzie uparcie wchodzący na drogi rowerowe bez rozejrzenia się, po prostu narażają siebie i innych" - odpisał w odpowiedzi Łukasz.
Wszystko wydaje się prostsze, jeśli jedziesz na rowerze sam i opanowałeś sztukę prowadzenia dwukołowca do perfekcji. W momencie, gdy biegniesz obok dziecka, które dopiero uczy się pedałować lub drepczesz powoli z maluchem niepewnie stojącym na nogach, rowerzysta, który jedzie za wami i dzwoni jak oszalały, wcale nie sprawia, że czujesz się na chodniku dla pieszych bezpiecznie.
Gdy moja koleżanka nie zdążyła dobiec do swojego, jadącego rowerku biegowym, synka, który przecinał ścieżkę rowerową, usłyszała od rowerzysty: "Bachor sam wpadł pod koła". Niektórym cyklistom trudno zauważyć innych uczestników ruchu, szczególnie gdy nie mają nawet metra wysokości, ale to nie tłumaczy grubiaństwa.
Rowerzyści powinni patrzeć nie tylko na wynik swojego tętna na zegarkach sportowych na nadgarstkach, ani daleko w przestrzeń, gdzie niosą ich koła. Czasem trzeba dostrzec drugiego człowieka.