"Obrzydliwe te dzieci" - skomentowała moja córka widok kilkulatków biegających nago po plaży. Potraktowała ich nagość jak atak na swoje ciało. Chciała zabronić im swobody, bo w jej głowie już został wdrukowany komunikat, że nagość jest zła, bo wszyscy (niezależnie od wieku) musimy wstydzić się swojej intymności.
Reklama.
Reklama.
Uznaję się za dobrego rodzica i świadomą kobietę. Staram się korzystać z wiedzy przekazywanej mi przez psychologów dziecięcych i młodzieżowych, z którymi rozmawiam zawodowo. Wydawało mi się, że nigdy nie mówiłam krytycznie o swoim ciele przy mojej córce, ani nie krytykowałam jej wyglądu. Rozmawiamy raczej otwarcie, jesteśmy rodziną tolerancyjną i akceptującą, a także zaangażowaną w debaty społeczno-kulturowe.
A jednak ostatnio przekonałam się, że na nic moje wywody o akceptacji ciała i kochaniu samej siebie, opresyjna kultura oceniania i krytyki kobiecego ciała zdążyła już wyrządzić szkody w głowie mojej córki.
Wstyd przekazany przez pokolenia
Poszło o bobasy biegające nago na plaży. Młoda stwierdziła, że to obleśne, powinno się je zakryć i nie cierpi dzieci. Typowe nastolatkowe gadanie, ale słychać było, że to nie odgłosy dzieci ją irytują, ale nagość.
To był wyraźny znak, że nie akceptuje swojego ciała, traktuje go tylko w kategoriach wstydu oraz narzędzia seksualnego. Dla mnie było to niesamowite odkrycie, że mimo całej pracy włożonej przez rodziców, kontekst społeczno-kulturowy, social media i kompleksy poprzednich pokoleń sprawiły, że nagość stała się dla niej wstydliwa. Wydarzyło się to tak naprawdę bez jej świadomego udziału, wdrukowano w nią to, że nawet bobasy powinny zakrywać ciało, bo może stać się obiektem seksualnym/opresyjnym/niewłaściwym.
W czasie rozmowy z Młodą przytoczyłam fragment książki SexEd dla rodziców, w której jedna z ekspertek mówi, że miejsca intymne są dla małych dzieci taką samą częścią ciała jak ręka i noga. To rodzice mówią maluchom: "nie dotykaj", "wyjmij rękę z majtek" i boją się nagości - swojej i dziecięcej.
Dlatego że wszyscy byliśmy tak wychowani. W pewnym momencie przyjęliśmy wstyd swoich rodziców za nasz własny i przekazaliśmy go naszym dzieciom. Nawet jeśli my mamy zdrowy stosunek do nagości, to nowe media, znajomi lub nawet babcia z dziadkiem powiedzą dziecku, że nie może chodzić w kusych szortach albo ma zbyt wycięty kostium kąpielowy.
Prof. dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska socjolożka i pedagożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, mówiła w rozmowie z Krytyką Polityczną: "Seksualizacja polega na nadawaniu seksualnych znaczeń, przypisywaniu seksualnych motywacji czy seksualnej atrakcyjności dzieciom lub dorosłym, którzy nie mają takich intencji albo nie są ich świadomi. Jeśli ktoś postrzega określony typ stroju, rodzaj szminki, typ kolczyka u innej osoby jako coś, co go seksualnie pobudza, problem leży po stronie patrzącego, a nie nastolatki czy dziecka, które zakłada wygodne, akceptowane przez rówieśników czy modne spodenki".
I dalej tłumaczy, że dzieci nie są świadome komunikatu społecznego, że skąpe bikini czy nagość mają kontekst seksualny. To rodzice tworzą z nich małych dorosłych, którzy muszą już podlegać "normom" społecznym, także tym toksycznym dotyczącym ciała.
Jak nauczyć nastolatkę akceptacji swojego ciała?
Mogę wam tutaj wypisać różne metody i sposoby na rozmowę z dorastającą córką, by przekonać ją do akceptacji własnego ciała. Ale jak napisałam powyżej, to nie ma sensu, bo przekaz kulturowy mówi jej zupełnie coś innego, a ona w niego uwierzy szybciej i głębiej niż w wasze zapewnienia o pięknym umyśle czy świetnych kolorowych włosach.
Kilka dni temu widziałam reklamę Dove, w której przedstawiono negatywny wpływ influencerów na nastolatki. Dziewczynki w filmie wraz z matkami oglądają kilka wideo nagranych przez gwiazdy Instagrama i TikToka, które dziewczynki widziały i jak twierdzą "miały na nie pozytywny wpływ". Z chwilę na ekranie zamiast influencerki pojawia się ich matka, która mówi, że koniecznie córka musi stosować wypełniacze ust, botox, zabiegi kosmetyczne, a nawet opiłować sobie zęby, by ładniej wyglądały.
Z kolei na Instagramie jedna z obserwowanych przeze mnie fitnessek wrzuciła zdjęcia w bikini. Jedno pozowane, a drugie z wałeczkami na brzuchu. Napisała: "Takie zdjęcia były, są i będą potrzebne". Mam pytanie: które? I dlaczego nie wrzuca na swoje konto, tylko i wyłącznie zdjęć prawdziwych? Z fałdkami, z których jak twierdzi, jest dumna.
O ile lepsze byłoby przestanie mydlenia oczu sobie i swoim obserwującym, pokazując, jaka jest naprawdę. Gdyby Instagram i inne media społecznościowe przestały być wybiegiem dla idealnych i nieosiągalnych ciał. Przecież nawet zdjęcie z cellulitisem zawsze jest podciągane filtrem, by chociaż opalenizna się zgadzała. Nazwałabym to naturalnością kontrolowaną.
Nie ma dobrej odpowiedzi na to, jak nauczyć dziecko akceptacji, skoro nawet osoby reklamujące się jako otwarte i pokazujące fałdki, tworzą swój wizerunek na podstawie wciągniętego brzucha.
Wydaje mi się, że najlepiej powiedzieć nastolatce: "Chodź, zjemy pizzę i będziemy cieszyć się życiem".