"Moja siostrzenica nosi innym dzieciom na urodziny używane zabawki i książki. To zwykłe sknerstwo"
"Moja kilkuletnia siostrzenica chodzi na urodziny koleżanek z używanymi prezentami. Jej matka właśnie tak szuka oszczędności".
Reklama.
"Moja kilkuletnia siostrzenica chodzi na urodziny koleżanek z używanymi prezentami. Jej matka właśnie tak szuka oszczędności".
"Choć czasy pod względem finansowym są ciężkie, moja siostra nie może narzekać, żeby czegoś jej w życiu brakowało: żyje dosyć skromnie, ale zdecydowanie na własne życzenie. Stać ją na to, by mając dziecko w publicznym przedszkolu, nie pracować zarobkowo. Zajmuje się więc domem: całymi dniami robi zakupy, sprząta w domu, gotuje obiad, odbiera córkę ze szkoły i wozi ją na różnego rodzaju zajęcia dodatkowe: balet, lekcje skrzypiec i języków.
Jej rodzina żyje na dosyć wysokim poziomie, a poza tym, moim zdaniem, jeden rodzic w domu, który nie musi pracować, to już luksus, na który wiele matek zwyczajnie nie może sobie pozwolić. Na przykład ja, choć bardzo bym chciała, nie mogę i poza tym, że dzień w dzień ogarniam dom, gotowanie i dziecko, to jeszcze łapie każdy dodatkowy zarobek, jaki mi się trafi.
Jednak właśnie dlatego, że mają stabilną sytuację finansową, tym bardziej nie rozumiem, skąd u niej takie... sknerstwo. O ile w naszych codziennych kontaktach nie odczuwam tego, że moja siostra tylko patrzy, jak zakombinować, żeby wydać najmniej pieniędzy, to w kwestii kupowania prezentów na przyjęcia urodzinowe dzieci przechodzi samą siebie.
Kiedy ostatnio u nich byłam, moja kilkuletnia siostrzenica szykowała się na urodziny do koleżanki z przedszkolnej grupy. Miały być wszystkie dziewczynki z klasy, przebieranki za księżniczki, jakieś bajkowe dekoracje i atrakcje: po prostu przyjęcie marzeń. Widać, że rodzice dziecka naprawdę się postarali, żeby mali goście miło spędzili czas. I nieźle się przy tym wykosztowali.
Kiedy mała zastanawiała się, co założy na imprezę, nagle w domu zrobił się jakiś chaos. Okazało się, że 20 minut przed wyjściem na przyjęcie, w niedziele, kiedy wszystkie sklepy są pozamykane, moja siostra zaczyna szukać prezentu dla jubilatki.
Aż mnie zatkało, kiedy z półki zdjęła... przytulankę, którą dałam siostrzenicy kilka miesięcy wcześniej. Używaną rzecz jasna, choć ogólnie w dobrym stanie. Po chwili zaczęła przewracać dom w poszukiwaniu torebki na prezent, bo przecież tego też by nie kupiła. Po co? Szkoda pieniędzy. Na szczęście znalazła jakąś wymiętoloną, zdecydowanie za dużą torbę prezentową w kwiaty. Skojarzyło mi się to z prezentem dla starszej cioci na imieniny.
Nie przyjrzałam się, czy ta zabawka w ogóle miała jeszcze metkę czy nie. Ja zawsze przynoszę prezenty z metkami i już kilka razy zauważyłam, że moja siostra ich nie obcina przez długi czas. Kiedyś nawet o to zapytałam i powiedziała, że zapomniała albo że mała nie chciała ucinać. Cóż za przypadek!
Nie wiem, co bardziej mnie w tym wszystkim zdziwiło, a nawet zabolało: czy to, że oddają prezent ode mnie, czy to, że w ogóle wpadli na to, żeby nosić na czyjeś urodziny używane rzeczy. Moja siostra, jak gdyby nigdy nic, jakby to było całkowicie normalne, powiedziała, że wcześniej mała chodziła na przyjęcia koleżanek z książkami, ale mało ich zostało. Swoją drogą, książki także dostawała tylko ode mnie.
Żałuję, że nie zwróciłam mojej siostrze uwagi. Skutecznie się jednak zniechęciłam do obdarowywania mojej małej siostrzenicy prezentami. Co prawda dziecko nie jest temu winne, ale za każdym razem, kiedy widzę w sklepie coś, co małej mogłoby się spodobać i co chciałabym jej kupić, od razu pojawiają się myśli, że przecież i tak zaraz to wyląduje u którejś koleżanki.
Poza tym nie jestem przekonana, czy takie podejście jest zbyt wychowawcze. Po pierwsze, kiedy ktoś się zorientuje, że mała przychodzi na urodziny z używanymi prezentami, to może zacząć z niej szydzić: przecież dzieciaki potrafią się na kimś uwziąć za znacznie mniejsze 'przewinienia'. Poza tym moja siostra uczy dziecko, że jak się idzie do kogoś, to można dać byle co i byle jak to zapakować. Byle było z głowy. Przecież to zwyczajnie niechlujne!
Kompletnie nie rozumiem takiego podejścia. Naprawdę wszystko po to, żeby oszczędzić 50 zł? Choć sama całe życie wyznaję zasadę, że jeśli mnie na coś nie stać, to po prostu tego nie robię, to zrozumiałabym takie podejście, gdyby nie mieli pieniędzy. Gdyby to było z konieczności. Ale w tym przypadku wszystko wynika z jakiegoś skrajnego sknerstwa i cwaniactwa".