Iza ma z Markiem dwójkę dzieci. Rozstali się, ale nadal mieszkają w tym samym mieszkaniu. Jednak rezydują tam na zmianę. Mijają się w drzwiach, rozmawiają chwilę o tym, kto wstawił pranie i naczynia do zmywarki, a potem nie widzą się przez kolejne dwa tygodnie. „Mama!” – krzyczą od progu dzieciaki i zalewają ją opowieściami o tym, co robili z tatą. Ojcu dają buziaka i żegnają się.
W sumie wygląda to tak, jakby w ogóle się nie rozstali. W mieszkaniu są ich wspólne rzeczy, nawet zdjęcia z wakacji, w których trzymają się za ręce. Szafy pełne są męskich i damskich ubrań, zupełnie jak kiedyś. Iza i Marek gniazdują swoje dzieci. To oznacza, że w mieszkaniu na stałe mieszkają tylko małoletni, a każde z rodziców co dwa tygodnie wylatuje do swojej kawalerki, w której stworzył tylko swój kącik.
- Nie byliśmy formalnie małżeństwem, więc nie musieliśmy babrać się w sądzie. Rozstaliśmy się w zgodzie i uznaliśmy, że dobro dzieci pozostaje dla nas najważniejsze. Nie chcieliśmy w żaden sposób ograniczać nikomu roli rodzicielskiej – tłumaczy Iza.
O gniazdowaniu przeczytała w jakiejś gazecie, chciała spróbować. – To kosztowna sprawa, bo wymaga utrzymywania trzech mieszkań. Jednak zabezpiecza to, na czym zależało mi najbardziej – dobro dzieci. – Nie wyobrażałam sobie, że maluchy miałyby pakować walizkę raz na dwa tygodnie i przeprowadzać się do ojca. To my jesteśmy dorośli, potrafimy unieść ciężar rozstania oraz przenieść się z miejsca na miejsce tylko ze szczoteczką do zębów – opowiada kobieta.
Zdaje sobie sprawę, że metoda wydaje się jeszcze dość nowatorska, bo gdy komuś o niej opowiada, ludzie nie potrafią sobie wyobrazić, że mieszka przez dwa tygodnie sama. „A co jak kogoś poznasz?” – pytają. „To będzie musiał się dostosować” – odpowiada. Iza uznaje, że jeśli któreś z nich będzie chciało zacząć „nowe życie”, to się dogadają.
Gniazdowanie to model opieki, w którym rodzice na zmianę wprowadzają się do mieszkania dzieci i opiekują się nimi. Nie ma głównego opiekuna, są równorzędni rodzice, a dzieci nie przeżywają koszmaru przeprowadzki.
Opieka gniazdowa narodziła się w Szwecji. W Polsce jeszcze niewiele rodzin godzi się na taki model, za to na popularności zyskuje opieka naprzemienna. Tymczasem, jak wskazują niektórzy psycholodzy, gniazdowanie okazuje się świetnym rozwiązaniem dla dzieci z Aspergerem lub w spektrum autyzmu, które potrzebują stałego rytmu i rytuałów.
W przypadku małych dzieci, które powinny mieć głównego opiekuna, może być wprowadzona czasowo lub w kombinacji, w której jeden rodzic spędza z dziećmi więcej czasu. Gniazdowanie nie upośledza roli rodzicielskiej żadnego z opiekunów.
Jest to jednak opcja sprawowania opieki, która pochłania spore nakłady finansowe, bo wymaga utrzymania trzech mieszkań – głównego dla dzieci oraz osobnego dla każdego z rodziców.
„Idealne rozwiązanie, które nie istnieje” – dostałam odpowiedź od znajomej mediatorki ze Stowarzyszenia OPTA. Obiecała jednak pomóc mi w poszukiwaniu specjalisty, który wyjaśni, dlaczego wicie gniazda po rozstaniu to najlepsze, co można zaoferować dzieciom.
Rozmawiam z Moniką Winek, psychoterapeutką dzieci i młodzieży, która wyjaśnia, dlaczego gniazdowanie to jedno z najlepszych rozwiązań opieki dla dzieci rozstających się rodziców. I dlaczego opieka naprzemienna wcale nie jest takim ideałem, jakim nam się wydaje.
Kto decyduje się na gniazdowanie?
Opieka gniazdowa dotyczy ludzi, którzy po pierwsze nie są w konflikcie okołorozstaniowym albo jest on na poziomie, który nie upośledza ich roli rodzicielskiej. Rodzice zachowują pełną sprawność w odniesieniu do rozpoznawania i motywacji do realizowania potrzeb dzieci na optymalnym poziomie.
Zwykle odbywa się raczej poza rzeczywistością instytucjonalną, para ustala to między sobą.
Czym będzie się różniła opieka gniazdowa od naprzemiennej?
Jest na pewno szereg niedogodności dla młodego człowieka, gdy nie ma ustalonego swojego domu, dotyczy to np. opieki naprzemiennej. I to będzie argument na rzecz gniazdowania.
W przypadku opieki wymiennej dziecko bywa w mieszkaniu rodzica. Gdy pojawia się rodzina zrekonstruowana, bywa, że pokój, który zajmowało, musi dzielić z kolejnym dzieckiem ojca/matki. A jeśli przebywa w mieszkaniu co jakiś czas i przyjeżdża na jakiś czas, to naturalne staje się, że dziecko przebywające na stałe w domu rodzica, zaczyna mieć większe prawa do jego przestrzeni. To pozbawianie dziecka swojego świata. Dzieci dzielnie to znoszą, bo starają się dogodzić rodzicom, ale tułanie się od punktu do punktu jest dla nich trudne.
Ma się wieczne poczucie bycia gościem?
Albo bezdomnym.
Dzieci nie chcą się godzić, aby przewozić swoje rzeczy z miejsca na miejsce. Na co rodzice źle reagują, bo nie stawiają sobie pytania, do kogo należą rzeczy dziecka. Hasła: „Niech ci mama kupi tam”, „To zostaw tutaj, ojciec kupi ci drugie”, to bardzo przykra okoliczność, w której dziecko dodatkowo zostaje pozbawione poczucia przynależności. Gniazdowanie ten punkt zabezpiecza, bo rodzic raczej nie będzie zabierał rzeczy w mieszkania dziecka.
Mówi się, że lepiej, aby rozstawać się, gdy dzieci są małe. Jednak czy w przypadku rozwodu, nie prościej będzie tłumaczyć starszakom, że opieka jest wymienna? Dla małych dzieci może być to sygnał, że rodzice wcale się nie rozstali, skoro ciągle jedno albo drugie jest w domu.
Im młodsze dziecko, tym lepiej, aby był rodzic wiodący. Dzieci błyskawicznie dostrzegają zmiany i się do nich dostosowują. Prawdopodobnie tuż przed rozstaniem rodzice również głównie mijali się w opiece nad nimi, by nie zaogniać konfliktu i zejść sobie z oczu, więc opieka wymienna może być po prostu potwierdzeniem stanu dokonanego.
Moim zdaniem gniazdowanie to bardzo zaawansowany tryb rodzicielstwa. To system, który szanuje autonomię dziecka, a w ten sposób płaci ono niższą cenę za to, że jego świat się tak bardzo podzielił. Dziecko, które jest umocowane już w środowisku szkolnym i rówieśniczym, otrzymuje stabilizację na poziomie przynależności lokalnej. Kryzys i strata nie odbywają się bez konsekwencji, ale brak zmiany miejsca zamieszkania znacznie je ogranicza.
A jeśli spojrzymy na rodziców? Rozstają się, ale konflikty domowe i krzywe ułożenie naczyń w zmywarce zostaje.
Ale oni już wiedzą, że to się nie zmieni, dlatego się rozstają. Nawet jeśli coś ich drażni w zachowaniu partnera, będzie to ograniczone czasowo, a każde z nich ma swoją przestrzeń, do której może uciec i odreagować. Tolerancja na „wybryki” eks-partnera staje się wyższa.
Gdy jesteśmy małżeństwem, musimy przejść przez sąd, który „klepie” takie rozwiązanie. A skoro opieki gniazdowej jest w Polsce jak na lekarstwo, czy sąd nie będzie forsował innego rozwiązania?
Sądy są zarzucone sprawami, więc sytuacja, w której rodzice ustalają opiekę sami, jest dla nich idealna. Podam pani autentyczny cytat sędziego, który powiedział do jednej z par: „Wam się wydaje, że jest trudno. Mam sprawę, którą prowadzę od 15 lat. Lepiej się dogadajcie”.
Autorski pomysł na rozwiązanie kwestii opiekuńczo-wychowawczych, jest najlepszym predykatorem tego, że to będzie działało. Rozwiązanie narzucone z góry grozi sabotażem i problemami, a także włączeniem sądowego zespołu specjalistów, a to wydłuża sprawę.
Dzieci zadowolone, rodzice mogą odpocząć od konfliktu, sąd nie ma na wokandzie sprawy ciągnącej się latami, pozostaje kwestia pieniędzy.
Gniazdowanie to rozwiązanie luksusowe, bo wymaga posiadania kilku mieszkań. W czasach po pandemii i kryzysu finansowego ludzie boją się zmian, ale także brakuje im zasobów psychicznych do zaangażowania się w zaawansowany i wymagający system rodzicielstwa.
Nic nie jest dane raz na zawsze, wraz z dorastaniem dzieci ich potrzeby się zmieniają. Zmieniają się także rodzice, którzy po rozstaniu mogą chcieć układać sobie życie. Jednak gniazdowanie to dobry początek prowadzący do zabezpieczenia dobrostanu dziecka.
Czytaj także: https://mamadu.pl/155436,sady-wola-ojcow-czy-matki-adwokatka-o-walce-rodzicow