Mój syn pokłócił się z innym chłopcem na placu zabaw. Nie spodziewałam się takiej reakcji jego matki
List do redakcji
27 kwietnia 2022, 13:13·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 27 kwietnia 2022, 13:13
Plac zabaw to idealne miejsce, gdzie dziecko może zapoznać się i bawić z rówieśnikami, ale uczy się też przy okazji zachowań społecznych. Czy i w jaki sposób powinniśmy ingerować w ewentualne spory między dziećmi? "Mój syn pokłócił się na zjeżdżalni z innym chłopcem. Zanim ja tam podeszłam, mama tamtego dziecka zaczęła krzyczeć na moje. Nie miała do tego żadnego prawa” – pisze Joanna.
Reklama.
Reklama.
Plac zabaw to idealne miejsce, by dziecko bawiło się z rówieśnikami, ale też uczyło się innych, często trudniejszych, zachowań społecznych.
Czytelniczka pisze, że jej syn pokłócił się z innym chłopcem, przybiegła mama tamtego i zaczęła krzyczeć na jej syna.
Możemy wpływać na postępowanie swojego dziecka, nie mamy jednak prawa podnosić głosu na inne dziecko.
"Mój syn ma 6 lat, chodzi do zerówki. Dobrze dogaduje się z dziećmi, jego pani z przedszkola twierdzi, że jest koleżeński i potrafi odnaleźć się w grupie. Nigdy więc do tej pory nie miałam takiej sytuacji, jaka spotkała mnie ostatnio na placu zabaw.
Chodzimy tam zwykle zaraz po przedszkolu, bo plac zabaw jest dobrze wyposażony, a do tego znajduje się niedaleko przedszkola, dlatego syn czasem spotyka się tam z dziećmi ze swojej grupy” – opisuje Joanna.
Zaczęła krzyczeć na mojego syna
Ostatnio, gdy tam przyszli, kolega syna już był, więc chłopcy zaczęli się razem bawić. Najpierw na drabinkach, potem na zjeżdżalni.
"Usiadłam na ławce i kątem oka obserwowałam moje dziecko. Widziałam, że zjeżdżają ze zjeżdżalni, wkrótce pojawił się na niej jeszcze jeden chłopiec. A potem wypadki potoczyły się błyskawicznie.
Nagle zobaczyłam, że jakaś kobieta wydziera się na mojego syna, a on zaczyna płakać. Podbiegłam do zjeżdżalni i zapytałam, co się stało. Tamta matka od razu podniosła głos na mnie, żebym zabrała swoje dziecko, które nie potrafi zachować się na placu zabaw. 'Zagotowało' się we mnie, ale starałam się zachować spokój. Poprosiłam mojego syna, by dokładnie opowiedział, co się wydarzyło” – pisze Joanna.
Z jego relacji wynikało, że zjeżdżał z kolegą na zmianę ze zjeżdżalni i liczyli sobie czas, by stwierdzić, który jest szybszy. Potem przyszedł tamten chłopiec, usiadł na szczycie zjeżdżalni i powiedział, że teraz siedzi i zjedzie, kiedy będzie miał na to ochotę.
Nie miała prawa podnosić głosu na moje dziecko
"Zaczęli się ze sobą kłócić, a potem przybiegła matka tamtego chłopca i zaczęła wrzeszczeć na moje dziecko. I to mnie najbardziej zdenerwowało. Bo jakieś nieporozumienia czy nawet złośliwości jednego dziecka wobec drugiego zawsze się zdarzają, ale nie życzę sobie, by interwencja rodzica sprowadzała się to krzyków na obce dziecko!
Ta pani nie miała prawa wrzeszczeć na mojego syna, nawet jeśli uważała, że to jej dziecku dzieje się jakaś krzywda. To wykorzystywanie swojej przewagi, bo wiadomo, że 6-letnie dziecko przestraszy się, gdy zacznie na niego krzyczeć jakaś dorosła i obca osoba.
Zwróciłam jej uwagę, żeby skoncentrowała się na zachowaniu swojego dziecka i nie podnosiła głosu na moje. Zwłaszcza że podeszła do zjeżdżalni 2 sekundy przede mną, więc też nie wie, co dokładnie wydarzyło się między dziećmi” – pisze Joanna.
Dodaje, że tamta matka kazała zejść synowi ze zjeżdżalni, a na odchodne powiedziała do niej, by „zajęła się wychowaniem swojego dziecka”.
Wychowujemy bezradne dzieci?
"Nie chciałam się już z nią kłócić, bo i tak jej krzyki zwróciły uwagę innych rodziców na placu zabaw. Uważam, że przez właśnie takie zachowanie wychowujemy pokolenie dzieci, które po pierwsze nie potrafią ze sobą współpracować, a po drugie ciągle oczekują, że to dorośli rozwiążą ich problemy.
Taki rodzic-helikopter, który wciąż krąży nad dzieckiem i śledzi, czy nie dzieje się coś niepokojącego, to obecnie plaga. Gdyby ta matka nie wtrąciła się, to być może chłopcy za chwilę dogadaliby się. A tak swoim zachowaniem tylko zaostrzyła konflikt między nimi. Jestem zdania, że niech każdy sam wychowuje swoje dzieci i wpływa na ich postępowanie. A na pewno w żadnym razie nie mamy prawa podnosić głosu na obce dziecko” – dodaje Joanna.
Psychologowie podkreślają, że nadopiekuńczy styl rodzicielstwa przynosi więcej szkody niż pożytku. Z pozoru wydaje się, że nie jest toksyczny, bo przecież mamy dobre intencje: troszczymy się o nasze dziecko i w każdej chwili jesteśmy gotowi, by przyjść mu z pomocą.
Niestety niesie on ze sobą długofalowe konsekwencje. Trzymanie dziecka "pod kloszem” sprawia, że wyrasta z niego nieporadny dorosły – jest niesamodzielny, zależny od innych, brakuje mu pewności siebie. Takie dziecko ma często problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi i samodzielnym rozwiązywaniem swoich problemów.