“Zmieniam się” musi mieć każdy 10-latek. To jeden z najmądrzejszych podręczników dojrzewania
Karolina Pałys
21 marca 2022, 14:26·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 21 marca 2022, 14:26
Takich książek nie było na rynku, kiedy dorastaliście. Iza Jąderek w swojej książce “Zmieniam się” prowadzi młodsze nastolatki krok po kroku przez wszystkie etapy rozwoju ich seksualności. I nie boi się odpowiedzi na trudne pytania. Ba, nie boi się nawet wymawiać słów: “cipka”, “aborcja” czy “transpłciowość”.
Reklama.
Reklama.
“Zmieniam się” to książka skierowana do 10-12-latków, chłopców i dziewczynek, oraz, co dość istotne, poniekąd również do ich rodziców. Bo choć o tym, skąd się biorą dzieci należałoby porozmawiać już nieco wcześniej, to jednak u progu dojrzewania poziom skomplikowania takich dyskusji może być nieco wyższy - i dla nas, i dla dzieci.
Iza Jąderek, psycholożka, psychoterapeutka, seksuolożka i doświadczona edukatorka seksualna pokazuje, jak w prostych słowach rozmawiać o… prostych w gruncie rzeczy sprawach. Bo każdy z nas ma cipkę albo penisa, prawda? To dlaczego tak bardzo tabuizujemy seksualność - naszą i naszych dzieci? Dlaczego boimy się rozmawiać o tym, co czujemy i o tym, jacy jesteśmy? Między innymi o to zapytaliśmy autorkę.
Pani książka to swego rodzaju kij włożony w mrowisko. Jak się pani z tym czuje?
Moją intencją było stworzenie książki, która da dzieciom rzetelną wiedzę, która ich bezpośrednio dotyczy, odpowiednią do ich wieku. Oswoi ze zmieniającym ciałem, pomoże je polubić, pomoże kształtować serdeczne, akceptujące postawy wobec siebie i innych osób, “Zmieniam się” ma też za zadanie opowiedzieć, w najszerszy możliwy sposób, o otaczającym je świecie. Mówiąc najszerszy nie mam tu na myśli tego, żeby przedstawić informacje najbardziej szczegółowo, ale przedstawić najszerszy ich zakres: poczynając od anatomii, skończywszy na internecie.
Tak się składa, że treść książki stoi w opozycji do tego, jak informacje na temat seksualności człowieka chciałby przedstawiać rząd: jak najbardziej tą wiedzą manipulując, cenzurując, czy wręcz zakłamując. Jeśli porównamy “Zmieniam się” z książkami aprobowanymi w tym nurcie, to tak, moja stoi do nich w opozycji.
Jeśli więc pyta mnie pani, czy moja książka wpisuje się w ogóle w ten trend, to odpowiedź brzmi: nie, zdecydowanie nie wpisuje się. Może być kijem włożonym w mrowisko, ale pisząc ją nie było moją intencją, aby komukolwiek robić na złość - mam na myśli rządzących - tylko na tym, aby dzieci były zaopiekowane Bo dzieci w tym temacie są zaniedbywane przez bardzo wielu bardzo ważnych dorosłych w ich życiu. Zależało mi, żeby dostały wiedzę, której potrzebują i na której na poziomie systemowych regulacji mało komu zależy.
Pytam w ten sposób, bo w pani książce padają słowa, które dzisiaj uznawane są za niezwykle kontrowersyjne: aborcja, gej, lesbijka, heteronorma. Jak się pani czuje w świecie, gdzie takie terminy powodują kontrowersja?
Źle się czuję. I wkurza mnie to. Mam wobec tego świata mnóstwo sprzeciwu, podobnie jak wobec traktowania człowieka w sposób umniejszający i pogardliwy - niezależnie od tego, czy jest mały czy duży.
Nie zgadzam się na to, aby tabuizować elementy związane z naszym codziennym funkcjonowaniem, z częścią tego, kim jesteśmy: z naszą tożsamością i potrzebami. A widzę, że forma kontroli seksualności wpisuje się idealnie w melodię proponowaną przez rządzących. Kontrolowanie, ograniczanie dostępu do wiedzy lub manipulowanie nią – zwłaszcza w temacie, który niezbywalnie związany jest z naszym życiem, sprawia, że człowiek wstydzi się siebie, nie wie, co czuje, jakie ma potrzeby, co jest ok, a co nie i dlaczego, takim człowiekiem łatwo można kierować. Świadomym już nie.
We wstępie wspomina pani własne pierwsze zajęcia wychowania seksualnego. Ja też swoje pamiętam: rzadko padało na nich słowo “prezerwatywa”, a już tematu odnajdywania własnej tożsamości seksualnej nie było w ogóle. Jakie jeszcze tematy nam w tamtych czasach “umykały”?
We wstępie piszę też, że miałam tylko jedne takie zajęcia. Trwały 45 minut, nikt nas o nich wcześniej nie uprzedził . Po takim jednym spotkaniu edukacja się zakończyła, a miałam wtedy 15-16 lat. W szkole podstawowej w ogóle nie było takich zajęć. Jedynym źródłem wiedzy było środowisko rówieśnicze - wspólnie wymienialiśmy się informacjami na temat tego, jak zmienia się nasze ciało, jak się czujemy, czy to, co przeżywamy jest naturalne. Nauczyciele skrzętnie pomijali temat, nawet więcej – po prostu nie było takich zajęć w programie, więc nie było nawet czego „pomijać”. Nie przypominam sobie - w okresie podstawówki czy szkoły średniej - żadnych dorosłych, którzy by na ten temat z nami swobodnie rozmawiali.
W tym świecie, w którym ja funkcjonowałam nikt nawet nie wymieniał słowa gej czy lesbijka - zakładano, że wszyscy są tacy sami, każda dziewczyna zakocha się w chłopaku, a chłopak w dziewczynie. Uświadomienie sobie, że w naszej społeczności szkolnej są osoby homoseksualne było dla wielu zaskoczeniem, bo nikt tego nie normalizował i wtedy nie rozumiał.
Odnoszę się do tego w książce mówiąc, że heteronorma jest przezroczysta: jesteśmy nią przesiąknięci i jeśli nie rozmawiamy na ten temat, nie naświetlamy tego, co jest obecne choć nie chcemy się temu przyglądać , to pojawienie się jakiejkolwiek osoby, która od takiej normy odbiega, wywoła zdziwienie, zaskoczenie, reakcje wycofujące, stworzy dystans. I w konsekwencji ocenę. Nie będziemy wiedzieć, jak zareagować. Podobnie w kwestiach antykoncepcji, seksu przed ślubem, tożsamości płciowej, aborcji. Wszystkich tych “kontrowersyjnych” słów.
Oczywiście, one w istocie nie są kontrowersyjne, bo bycie osobą homoseksualną czy stosowanie antykoncepcji kontrowersyjne nie jest. Niestety, to konsekwentne wzbudzanie lęku przed tymi, którzy mogą się różnić a jednocześnie podsycanie przekonania, że to co powszechne, „tradycyjne” jest najlepsze, wywołuje hermetyczną strukturę, przekonanie o jednej słuszności i czyni pewne zjawiska kontrowersyjnymi - poprzez wyszydzanie, stygmatyzowanie, poprzez ocenę.
Wyobrażam sobie jednak przysłowiową ciocię, czy mamę, która stwierdzi: “No ale po co o tym mówić? Nas nikt o takich rzeczach nie uczył, a patrz - jesteś na świecie”.
Ja wyszłam już z potrzeby przekonywania wszystkich za wszelką cenę, że świat wygląda inaczej.Robienie pewnych rzeczy na siłę nie przyniesie niczego dobrego.
W tym, co “mówi” ciocia, jest ukryty komentarz na temat “uczenia dzieci seksu”. Edukacja seksualna nie jest uczeniem dzieci seksu. Jest uczeniem ich o nich samych: o tym, co przeżywają, jak traktują innych, jak traktują siebie, jak budować relacje, jak jest zbudowane ich ciało, jak reaguje fizjologicznie - to jest edukacja seksualna, nie technikalia. Każde dziecko powinno mieć prawo poznawania siebie. Zadaniem dorosłych jest dbanie o dobro dziecka – a ona nie jest związane wyłącznie z zapewnieniem mu zajęć pozalekcyjnych, dobro dziecka to również zadbanie o to, aby wiedziało, co się z nim dzieje, nie krzywdziło innych, ani siebie.
Gdyby rozmawiał z panią ktoś z konserwatywnej strony pewnie by się oburzył. Bo przecież w książce jest pokazane dokładnie, krok po kroku, jak się zakłada prezerwatywę. I to nie jest uczenie dzieci o seksie? Ironizuję, ale takie argumenty pewnie by padły.
Nie wiem co na to pytanie odpowiedzieć. Oczywiście, może mnie pani takimi pytaniami prowokować, ale… Dyskutując z tym, będę próbowała przebić się przez ścianę ijakbym miała tych treści i siebie bronić. To jest wiedza, a nie moje osobiste stanowisko, nikt tu nikogo nie atakuje. I ja, i moje koleżanki i koledzy po fachu od lat w każdych mediach powtarzają wyniki badań mówiące o tym, że wiedza dotycząca seksualności powinna być przekazywana wyprzedzająco w stosunku do etapu rozwoju dziecka, że edukacja seksualna opóźnia wiek inicjacji seksualnej. To są fakty, a takie podobne pytania, prowokacją.
I Podobne mogą paść w innych kontekstach dotyczących treści z książki, choćby dotyczące ciąży. Ja piszę, że ciąża zaczyna się od momentu zagnieżdżenia. Środowiska konserwatywne mówią, że od momentu zapłodnienia. I takiej dyskusji nie skończymy nawet do wieczora.
Podobnie jest z moją próbą odpowiedzenia na Pani pytanie, czy pokazywanie, jak zakłada się prezerwatywę jest uczeniem dzieci seksu, czy nie. Potrzeby seksualne będą się pojawiały, czy tego chcemy czy nie. Czas pogodzić się z tym, że dzieci będą miały 16, 17, 18 lat i będą chciały nawiązać relacje i uprawiać seks.
Naszym zadaniem jest sprawić, żeby dziecko było w tych relacjach bezpieczne, to znaczy chroniące siebie oraz drugą osobę, czy to przed niechcianą ciążą, czy przed infekcjami przenoszonymi drogą płciową. Przekazywanie wiedzy na ten temat nie jest zachęcaniem do seksu, czy mówieniem, że teraz, proszę, możesz uprawiać seks w różnych pozycjach. To są zupełnie inne typy informacji.
Jak wobec tego rozmawiać na te tematy z dziećmi, które również mogą mieć mocno spolaryzowane poglądy, podobnie jak ich rodzice?
Z mojego doświadczenia wynika, że z dzieckiem problemu nie ma, większy problem jest z rodzicem lub nauczycielem. Takich sytuacji doświadczałam nagminnie.
Byłam zapraszana przez różne szkoły na spotkania dotyczące prowadzenia zajęć z edukacji seksualnej, gdzie rodzice po przedstawieniu założeń takich zajęć, rezygnowali, bo spodziewali się czegoś zupełnie innego. Mówili wprost, żebym na przykład nie wspominała, że coś takiego jak masturbacja istnieje, albo żebym nie mówiła o osobach homoseksualnych czy biseksualnych. Zdarzało się, że w ogóle podważali istotę standardów edukacji seksualnej, które jakiś czas temu zostały ustanowione.
Rozmawiając z kolei z dziećmi - młodszymi czy starszymi, które być może mają już pewne przekonania wtłoczone przez rodziców czy opiekunów, nigdy nie spotkałam się z sytuacją, że z dzieckiem nie da się rozmawiać. Przeciwnie, dziecko jest chłonne, chętne do zdobywania wiedzy, chce poznawać nowe punkty widzenia. Potrafi też, na miarę swoich umiejętności, dyskutować. Jestem więc spokojna co do chęci uczenia się dzieci. Wątpliwości mam co do gotowości rodziców co do przekazywania tego typu wiedzy.
A mi się wydaje, że rodzice się boją - nawet nie tego, że treści takich zajęć będą niezgodne z ich ideologią, ale własnej niewiedzy, która nie pozwoli im dobrze wytłumaczyć dzieciom problemów, z którymi te do nich przyjdą. Spora część rodziców miałaby kłopot z wytłumaczeniem dziecku np. pojęcia “osoba transpłciowa”
I nie ma w tym nic złego.
Tak, ale to może być blokada, powstrzymująca nas przed zakupem pani książki.
To, na co zwraca pani uwagę, na pewno jest prawdziwe. Często zwracam na to uwagę i powiem jeszcze raz: chętnie zdjęłabym z barków rodziców odpowiedzialność posiadania wiedzy seksuologicznej lub psychologicznej. Gdyby ktoś kazał mi wyjaśnić pojęcia matematyczne, nie podołałabym. I ja na siebie takiej odpowiedzialności nie biorę.
No tak, ale tu problem zaczyna się już nawet nie z wyjaśnianiem pojęć, ale z samymi pojęciami. “Cipka to cipka” - instruuje pani w pani książce. Ale wielu rodziców ma problem już na etapie tego rodzaju dosłowności.
Tak, tylko że teraz odnosi się pani do czegoś innego. Element związany z wyjaśnieniem dziecku, czym jest transpłciowość, a nastawienie do słowa cipka to są dwie zupełnie inne kwestie.
Ale jeśli boimy się używać podstawowych pojęć związanych z seksualnością, to nigdy nie będziemy w stanie rzetelnie wytłumaczyć dziecku czym jest seks, czym jest dojrzewanie, co się właściwie z nim dzieje.
Ja myślę, że trzeba to jednak oddzielić i nie wrzucać do jednego worka. Brak wiedzy, np. związany z anatomią czy fizjologią to jedna sprawa. Jeśli się w tym nie siedzi, można nie znać szczegółów. Mnogość różnych zjawisk w kontekście seksualności u rodziców, którzy się tego nigdy nie uczyli może wywoływać potężne zagubienie. I to jest ok.
Można też krępować się przez wyjaśnieniem tego dziecku, nie mieć odpowiednich słów. A skoro się nie wie, ale ma się ku temu dobrą okazję w postaci zakupu książki albo posłania na rzetelne zajęcia z edukacji seksualnej, to się to robi. Tak jak z każdym innym tematem: nie znam dobrze angielskiego, więc wyślę cię do kogoś, kto zna. Choć w tym pierwszym przypadku łatwej jest jednak kupić książkę lub poszukać różnych innych materiałów.
Jeśli jednak mamy stanowisko “nie umiem wyjaśnić” ale też “nie pozwolę ci się nauczyć” to mamy do czynienia z odbieraniem dziecku możliwości poznania siebie. To jest ograniczające: dla jego tożsamości, emocjonalności, które są z nim nierozerwalnie związane.
Drugą rzeczą jest nasz stosunek do określonych zjawisk. Podała pani słowo “cipka”. Przekonanie, że słowo “cipka” jest słowem niepoprawnym, wulgarnym, wstrętnym to jest nasza ocena. Myślenie o tym, że aborcja jest zła, też jest oceną.
Tego typu wartościowanie i osobisty stosunek do wielu kwestii związanych z seksualnością utrudnia rodzicom przekazywanie wiedzy w tym temacie, w przeciwieństwie np. do innych tematów zajęć, nawet jeśli czegoś nie lubią. Mówienie: “Nie interesuj się”, “To jest złe” sprawia, że dziecko zaczyna się wstydzić, uważa że robi coś złego, zamyka się w sobie i często karze siebie za to, że te potrzeby czy zainteresowania wracają. Takie podejście powoduje, że dziecko nie posiada wiedzy na dany temat, jest pełne uprzedzeń…
Nikt z nas nie rodzi się z uprzedzeniami, też to w książce napisałam. Uczymy się ich - najczęściej w domu rodzinnym, zarówno przez to co opiekunowie mówią wprost, jak i poprzez ich obserwację.
Czy wobec tego nie przydałby się suplement do “Zmieniam się” - taki poradnik dla rodzica, jak z niej korzystać, jak czytać ją z dzieckiem, jak reagować na różne pytania?
Dobrze by było, żeby powstał. Jakiś czas temu napisałam “Seksolatki”, książkę adresowaną do rodziców starszych dzieci - 15-16 lat. I ona też jest podzielona na kilka rozdziałów, gdzie znajdują się propozycje również dla rodziców, jak rozmawiać z dziećmi na poszczególne tematy.
Suplement do “Zmieniam się”, dla rodziców dzieci 10-12 i młodszych byłby bardzo potrzebny mógłby być świetnym uzupełnieniem dla rodzica o tym jak zacząć rozmowę z dzieckiem i kiedy, a także jak pracować z własną niepewnością, lękiem przed rozmową z dzieckiem.Chociaż, przyznam że z rozmów z dorosłymi recenzentami tej książki wynika, że z niej również rodzic może się wiele nauczyć. Dorośli otwarcie mi mówili, że dzięki tej książce mieli okazję do rozmowy: najpierw rozdział czytało dziecko, potem rodzic. Te momenty, gdy dyskutowali o fizjologii, anatomii, były momentami pogłębiania więzi. Rodzice z tego korzystali: poprawił się język, jakim komunikowali dane kwestie, zapytali co dziecko czuje, umieli na to zareagować.
Rodzice często nie wiedzą jak coś powiedzieć - wstydzą się, krępują. I ta książka jest w stanie poszerzyć zakres myślenia o seksualności - dać rodzicowi dodatkowe narzędzia do rozmów z dzieckiem, kiedy te tematy przyjdą. A przychodzą przecież codziennie.
Język to chyba kluczowa sprawa przy poruszaniu kwestii związanych z seksualnością - i dla rodziców i dla dzieci. Na tej płaszczyźnie zaczyna się już problem - ze wstydem, ze skrępowaniem.
Tak imam wrażenie, że ta kwestia nie zmieniła się od lat. Dorośli mają problem z mówieniem o seksualności w swobodny sposób. Kiedy wiele lat temu uczestniczyłam w kursie na edukatorkę seksualną, prowadzący mocno podkreślali, jak ważna jest swoboda i naturalność w mówieniu - nierobienie z seksualności tematu tabu. Bo to nie jest temat tabu. Poza tym dziecko wyczuwa skrępowanie dorosłego, często go testuje i sprawdza różnymi pytaniami i żartami. I jeśli wyczuje, że z danym dorosłym nie da się porozmawiać na dany temat, to tej rozmowy nie będzie.
Kluczem jest, aby znaleźć słowa poważne - bo to jest temat serio, ale i swobodne i naturalne - takie, żeby dziecko od najmłodszego wieku, ale też dla adresatów tej książki – w wieku 10-12 lat mogło oswajać się z poprawnym nazewnictwem dotyczącym ciała i procesów, jakie zachodzą w jego życiu. Dzięki temu nie będzie musiało zastanawiać się, czy to co się z nim dzieje, jest właściwe, ale potraktuje ten obszar swojego życia z akceptacją, przyjaźnie.
10-12 lat to moment, kiedy dzieci powinny zetknąć się z tematem seksualności czy jednak wypadałoby zacząć wcześniej?
Zacząć wypada, gdy dziecko zacznie zadawać pytania. Jeśli więc zapyta: skąd się wziąłem na świecie albo co mama ma w brzuchu to już wtedy opiekun ma za zadanie na te pytania rzetelnie odpowiedzieć. Krótko, treściwie, w obrębie pytań dziecka, prostym językiem, zapytać czy zrozumiało. Każdy z nas jest osobą seksualną. Dziecko jest ciekawe świata i siebie. I tak jak dopytuje o funkcjonowanie różnych rzeczy, tak może być ciekawe tego jak funkcjonuje jego ciało czy ciała innych osób.
Na takie pytania należy odpowiadać, z zastrzeżeniem, że na pewne kwestie nie należy czekać, tylko samodzielnie inicjować rozmowę, na przykład co do stawiania granic czy ochrony przed wykorzystaniem.
Który rozdział “Zmieniam się” jest dla pani najważniejszy?
Trudne pytanie. Powiem, który jest moim ulubionym. To jest rozdział “Kim jestem i kto mi się podoba”. W kontekście akceptacji, przynależności do grupy, różnorodności, rozumienia, co się ze mną dzieje, jest rozdziałem mającym szanse uspokoić dziecko, znormalizować jego przeżycia, sprawić, że nie będzie kwestionowało własnej tożsamości, która może być odmienna od tej większościowej, wpłynąć na wzrost zrozumienia i akceptacji dla innych, wyjść ze sztywnego wyobrażenia dotyczącego siebie i innych osób, jak również oceny.
Lektura tego rozdziału daje też szansę na kwestionowanie stereotypów, ról, które są nam społecznie narzucane. Wydaje mi się, że dzisiaj właśnie najbardziej się z tym mierzymy się jako społeczeństwo: z naszą akceptacją wobec różnorodności, z naszymi oczekiwaniami wobec chłopców i dziewczynek, mężczyzn i kobiet, otwartością na to, że możemy wyglądać różnie, realizować się odmiennie, chcieć innych rzeczy i że to wszystko jest w porządku. Wszystko, co wychodzi poza normę jest piętnowane. Ogromna liczba dzieci i młodzieży homoseksualnej, biseksualnej i transpłciowej, ma stany lękowe, depresyjne, próby samobójcze na swoim koncie. Spotykają się z ogromnym brakiem zrozumienia ze strony dorosłych.
Jeśli więc ten rozdział miałby szansę przyczynić się do choć częściowego wzrostu akceptacji, do zrozumienia tego, że możemy się różnić, że jeśli nikogo nie krzywdzimy, to mamy prawo zachowywać się tak jak chcemy i kochać, kogo chcemy, to świat będzie trochę lepszy.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Słowne.