Kiedy zaszłam w ciążę, byliśmy bardzo szczęśliwi. Oboje byliśmy przesiąknięci tymi gadkami, że nasz związek wejdzie na kolejny etap, że nasze małżeństwo się umocni, że nasza miłość się dopełni. Cieszyliśmy się nie tylko z tego, że na świecie pojawi się nasze dziecko, ale też, że przechodzimy przez to razem. "Mam w życiu wszystko" – mówił mój mąż i całował mnie w ciążowy brzuszek. Scena jak z romantycznego filmu, który kończy się słowami "I żyli długo i szczęśliwie".
Nasz film nie od razu przerodził się w thriller czy wręcz horror. Byliśmy święcie przekonani, że skoro jesteśmy tak dobrze dobraną parą i byliśmy świetnym małżeństwem, to będziemy też świetnymi rodzicami. Zawsze zgodnymi, bo przecież nigdy się nie kłóciliśmy.
Staraliśmy się możliwie jak najlepiej przygotować na przyjście na świat naszego synka, a mój mąż to w ogóle oszalał na jego punkcie. Koleżanki mi zazdrościły, bo dbał o mnie, nie mógł doczekać się dziecka. "Jest w ciebie taki zapatrzony. Pod koniec ciąży mój patrzył na mnie jak na dziwadło" – żaliła się moja przyjaciółka. Inna opowiedziała, jak jej facet nie chciał trzymać swojego dziecka, bo bał się, że małemu uleje się na jego... koszulę.
Faktycznie byliśmy jedną z tych par, na które wszyscy patrzą z delikatną zazdrością. Że on taki w nią zapatrzony, świata poza nią nie widzi. A ona tak o niego dba. Para idealna. Jednak to nie miało potrwać już długo.
Nie będę się rozpisywać o swojej ciąży i porodzie, ale mąż, tak jak każdy się spodziewał, dał mi wszystko, czego potrzebowałam i bardzo o nas dbał. Długo byłam obolała, źle czułam się także psychicznie. Byłam rozdrażniona, ale w pierwszych tygodniach po porodzie nic nie wskazywało na to, że nasze małżeństwo po prostu się sypie.
Ciągle byłam niewyspana i łatwo się denerwowałam. Nie widziałam świata poza moim maluszkiem, ale zaczęło mnie to wszystko przytłaczać. Często czułam się sama, bezsilna – przecież mąż musiał chodzić do pracy. Był wyrozumiały, brał dużo wolnego, w miarę możliwości pracę zdalną. Wszystko żeby być przy nas.
Frustrowało mnie to, że nie mogłam zgubić po ciąży zbędnych kilogramów. Zaczęłam sobie wmawiać, ze nie jestem już atrakcyjna dla mojego męża – moje ciało po ciąży i karmieniu piersią zmieniło się nie do poznania. Czułam się gruba i zaniedbana. To była po prostu masakra.
Nasze życie seksualne, które do tej pory było naprawdę udane, kompletnie się skończyło. Nie czułam się atrakcyjna i myślę, że w oczach mojego męża straciłam "to coś". Kiedyś o tym rozmawialiśmy, temat wypłynął ode mnie. Zapytałam wprost, czy już mu się nie podobam. Długo milczał i przyznał, że nie pociągam go tak, jak przed urodzeniem dziecka. Jak mówił – nie była to kwestia dodatkowych paru kilogramów, ale tego że nawet się "nie staram". Że gdy przychodzi z pracy, ja do końca dnia siedzę w dresie umazanym jedzeniem. Włosy mam zbite w kok. Rozumiem, że wolał mieć ładną zadbaną i uśmiechniętą żonę, tak jak kiedyś. Ale jak przy dziecku miałam to wszystko ogarnąć?
Było mi przykro, ale nie mogłam być na niego zła, bo wiedziałam, że ma rację. Zatrudniliśmy nianię, która pomagała mi przy dziecku. Wtedy jeszcze staraliśmy się coś naprawić.
Ale było za późno i w pewnym momencie zrozumiałam, że nie chodzi o mnie i o to, jak wyglądam. My już nawet nie umieliśmy rozmawiać o niczym innym niż nasze dziecko i tym, co zjemy na obiad. Zero pasji, zero dyskusji, zero żartów. Sama powaga i sucha wymiana informacji.
W pewnym momencie przestaliśmy spać nawet w jednym łóżku, bo ja spałam z synkiem a mąż w drugim pokoju. Zaczęliśmy jakoś dziwnie funkcjonować, niby razem, ale osobno. Jak współlokatorzy.
Jednak, gdy doszły do tego kłótnie, poczułam, że to już koniec. Byłam w stanie przełknąć to, że kompletnie nie interesujemy się sobą nawzajem, w ogóle nie spędzamy ze sobą czasu i od dwóch lat w centrum zainteresowania jest nasze dziecko. Żyliśmy w jakimś marazmie, czułam się jak balonik, z którego uleciało powietrze. Jednak nie jestem w stanie przetrawić nerwowej atmosfery i krzyków w moim domu.
Nie wiem, co poszło nie tak i dlaczego z dwójki ludzi zakochanych po uszy, staliśmy się dla siebie niemalże obcy. Dlaczego dziecko faktycznie nie było "dopełnieniem" tej naszej miłości, tylko po prostu ją z nas wyssało? Tęsknię za moim mężem i bardzo go kocham, ale on zaczyna coraz częściej mówić o rozwodzie. Nikt nie chce żyć w takiej pustce, w jakiej my teraz żyjemy.
Kochamy naszego synka i nie obwiniam go o to, że oddaliliśmy się od siebie z mężem. Ale prawda jest taka, że kiedy przyszło na świat nasze dziecko, skończyło się nasze małżeństwo.
Czytaj także: https://mamadu.pl/159918,list-od-czytelniczki-moje-dziecko-doprowadza-mnie-do-szalu-to-normalne