"Jestem mamą 5-latki i 3-latka. Moje dzieci trudno określić mianem spokojnych, mają niespożytą energię, wszędzie ich pełno, ciągle się z czegoś śmieją, a że jest między nimi mała różnica wieku, to jeszcze się wzajemnie ‘nakręcają’ w różnych sytuacjach. Na początku próbowałam ich uciszać, strofować, denerwowałam się, że mogą komuś przeszkadzać, gdy wychodzimy w miejsca publiczne, a potem pomyślałam sobie "dość”. To są po prostu dzieci i zachowują się jak dzieci. Są niesforne, roześmiane, hałaśliwe” – pisze Dominika.
Dodaje, że oczywiście uczy dzieci zasad kultury. Gdy np. wychodzą czasem całą rodziną do restauracji, tłumaczy, że nie powinny biegać czy krzyczeć, bo może to przeszkadzać innym. Podobnie w odwiedzinach u znajomych, którzy nie mają dzieci.
"Nie zamierzam jednak cały czas ich upominać. Wiele osób popada w przesadę, wychodząc z założenia, że dzieci w przestrzeni publicznej powinny się zachowywać tak, jakby ich nie było. Raz jakiś starszy mężczyzna zwrócił mi uwagę w centrum handlowym, że moje dzieci wrzeszczą.
Tak, wygłupiały się, ale o wiele głośniej była tam ustawiona muzyka, dobiegał też jakiś tubalny śmiech mężczyzn z McDonalda. To mu oczywiście nie przeszkadzało, ale śmiech moich dzieci już tak” – pisze Dominika.
I przyznaje, że nie chce wiecznie koncentrować się na tym, czy ktoś patrzy nam nią osądzającym czy karcącym wzrokiem.
"Naprawdę moje dzieci zachowują się zwyczajnie, tylko nieco głośniej niż dorośli. Czy tak trudno zrozumieć, że jest to w naturze dziecka? Ekspresyjność, wyrażanie emocji całym sobą, energia, która aż je roznosi. Rozumiem, że niektórzy mogą odbierać ten hałas jako oznakę braku szacunku lub zakłócania jego spokoju. Ale ludzie, opamiętajcie się! Odrobinę wyrozumiałości. Naprawdę wychowuję moje dzieci, uczę je zasad i kultury, ale nie zabronię im być dziećmi! Takie właśnie są – nie zastanawiają się, czy coś wypada, czy nie, po prostu całe sobą są. I moim zdaniem nie ma w tym nic złego” – dodaje Dominika.