"Moja rodzina mówi, że beczy, bo jest rozpieszczona. Ja wiem, że to ich wina! Nie chcę ich widzieć"
List do redakcji
04 lutego 2022, 12:40·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 04 lutego 2022, 12:40
W ubiegłym roku po raz pierwszy zostałam mamą, w mojej rodzinie jest bardzo dużo dzieci i liczyłam, że doświadczenie moich krewnych będzie dla mnie olbrzymi wsparciem. Chodząca skarbnica wiedzy w postaci mojej mamy, siostry i szwagierki, myślałam. Jak bardzo byłam w błędzie! Niestety, jest wręcz przeciwnie. Podjęłam kilka prób i dosłownie nie mam ochoty ich więcej odwiedzać.
Reklama.
Dzieci nie płaczą bez powodu
To chyba normalne, że jako świeżo upieczona mama jestem trochę przewrażliwiona. Staram się nikogo nie obarczać, ale nie umiem przejść na porządku dziennym do dziecięcego bólu brzuszka, wysypki czy problemów z usypianiem. Czytam poradniki, artykuły w necie, nawet wpisy na forach, ale czasem pogadałabym z żywym człowiekiem. Koleżanki jeszcze nie mają dzieci i liczyłam, że siostra, szwagierka i moja mama, które mają po kilkoro dzieci, będą służyły mi radą. Tymczasem, jako te bardzo doświadczone, ciągle się ze mnie śmieją, że histeryzuję, że przesadzam. Zero podpowiedzi i konstruktywnych rad. Wręcz mam wrażenie, że świetnie się bawią, obgadując mnie między sobą, jaka to jestem nieporadna.
Choć to jeszcze jakoś bym przeżyła, to najbardziej irytujące są rodzinne spotkania. Córeczka ma 6 miesięcy i przez pandemię ogólnie unikamy częstych spotkań towarzyskich. Choćby z tego względu, że rodzina ma różne podejście do zdrowia, a katar dla nich to nie problem. Ogólnie córeczka jest bardzo wrażliwa i delikatna, nie chcemy jej stresować. Może i przesadzam, ale też myślę, że mam do tego prawo jako mama. Oczekiwałabym trochę więcej zrozumienia szczególnie od własnej rodziny.
Nie lubię własnej rodziny
Każda wizyta wygląda dokładnie tak samo: wszystkie dzieci drą się, hałasują, wyciągają najgłośniejsze zabawki, szarpią moją córeczkę, dorośli głośno rozmawiają i się śmieją. Mogę zwracać uwagę, ale co tam - moja siostra i szwagierka nic sobie z tego nie robią. Moim zdaniem to ogólnie olewają, co dzieci robią. A gdy córeczka się denerwuje i po 15 minutach zaczyna płakać, zaczynają się dobre rady, że rozpieszczona i próbuje na siebie zwrócić uwagę, jest zazdrosna i beczy bez powodu, że jesteśmy sobie winni, że nie powinniśmy reagować i przejdzie jej, jak zobaczy, że nikogo to nie rusza, wypłacze się i jej przejdzie. A je wiem, że to nie to, bo potem mam płacz całą drogę do domu i wybudzanie się w nocy z rozpaczą. Ja wiem, że to ich wina!
Zero jakiegoś pojęcia, że bodźców za dużo, że jest za głośno, za dużo się dzieje, a ona jednak jest jeszcze dość mała. Chcą sobie przekazywać ją jak laleczkę i brać na ręce - zarówno dzieci, jak i dorośli, a ona płacze, bo nie chce. Muszę ciągle jej pilnować, bo zaraz ląduje jej palec w oku, najchętniej to bym w ogóle się z nimi nie widywała. Wychodzę na przewrażliwioną pierworódkę, co o życiu jeszcze nic nie wie.
Nie mówię przecież o chodzeniu na palcach przy moim dziecku. Absolutnie nie jest to moją intencją. Rodzina mojego męża trzyma dystans, pyta o wiele rzeczy i chce wiedzieć jak najwięcej o naszym podejściu do pielęgnacji czy wychowania. Choć nie ma w rodzinie innych dzieci, starają się wspierać, nawet teściowa edukuje się w internecie, bo ma świadomość, że dziś dzieci inaczej się chowa. Strasznie mi przykro, że moja własna rodzina nie jest w stanie okazać mi krztyny wsparcia. Dopiero po tym jak na świecie pojawiło się moje dziecko, zauważyłam, jak funkcjonuje moja własna rodzina. I gdy zostałam sama mamą, bardzo zaczęło mi to przeszkadzać.