Dzień nauczyciela od jakiegoś czasu jest dla mnie najbardziej sztucznym świętem, w jakim muszę brać udział. Przyjmuję prezenty, których nie chcę przyjmować od rodziców, którzy też nie do końca chcą mi je dać. Ja pamiętam, że ci rodzice w czasie strajku nazywali mnie "nierobem", oni, że na zdalnym ich dzieci były zostawione same. Nie chcę tych prezentów – pisze w mailu do nas nauczyciela z ponad 20-letnim stażem. Prosi o anonimowość. Oto jej apel do rodziców.
Co kupić na dzień nauczyciela? Szacunek do pedagogów
Przepraszam za wyrażenie, ale kupowanie prezentów dla nauczycieli w niektórych szkołach, a raczej przez niektórych rodziców, zamienia się w kompletny cyrk.
O ile miło było mi przyjąć kwiaty czy czekoladki (tak, wiele nauczycielek przekazywało potem całe kosze słodyczy swoim dzieciom), o tyle widząc drogie upominki, większości nauczycielom jest po prostu głupio.
Moja koleżanka z prywatnej szkoły dostała drogą bransoletkę, wychowawca znajomej klasy dobry zegarek, koleżanka nawet wykupiony weekend w SPA... Wiecie, co z nim zrobiła? Wymieniła na pieniądze, które oddała. Raz, że nie było to nic dla niej, dwa, nie chciała nigdy usłyszeć wypominania jej tego drogiego prezentu. A niestety takie sytuacje się zdarzały.
Sama podsłuchałam w sklepie rozmowę, podczas której dwie matki ustalały, że trzeba "rodziców przycisnąć" na prezent dla wychowawczyni. Chyba były z rodzicielskiej trójki i podkreślały, że za taką składkę jak rok temu, to nic porządnego nie kupią.
"Nie będę się bawić w jakieś dobre długopisy, wypadałoby chociaż naszyjnik, zegarek. Żeby potem nie powiedziała, że pożałowaliśmy" — rozmawiały. Nawet nie zrobiło mi się przykro. Wiem, że rodzice potrafią uważać, że my tylko czekamy na te ich drogie podarki.
Raz usłyszałam od jednej z matek, że nauczyciele przychodzą na studniówkę "tylko się nażreć". Od tego czasu moim uczniom dziękuję za zaproszenia, chyba, że jestem wychowawczynią.
W tym roku po raz kolejny będę musiała się uśmiechać i dziękować za życzenia. Szczerze? Rodzice dokładnie wiedzieli, czego nauczyciele sobie życzą i nie raz pokazali nam, że mają to, mówiąc kolokwialnie, gdzieś.
Gdy walczyliśmy o godne zarobki, słyszeliśmy, że jesteśmy pazerni. Gdy w czasie nauki zdalnej wiele moich starszych koleżanek dopiero uczyło się współpracować z Internetem, słyszałam od rodziców, że powinniśmy dostawać połowę pensji, skoro z domu wykonujemy połowę pracy.
Byliśmy nierobami, przez które ich dzieci niczego się nie nauczą. I oczywiście rozumiem, że ich pobyt w domu był uciążliwy, ale może strajk był też lekcją dla dzieci? Momentem, kiedy rodzice mogliby opowiedzieć o tym, że pasja nie zawsze wystarczy, by zająć się pracą. By przekazać gorzką prawdę, że nawet robiąc to, co się lubi, należy patrzeć na względy praktyczne.
Ostatnie lata to czas, kiedy my nauczyciele zostaliśmy obdarci z szacunku. Usłyszeliśmy, że jeśli nam się nie podoba, to czas odejść. Dużo moich koleżanek i kolegów właśnie to zrobiło. Dlatego sale są przepełnione, dlatego klasy są łączone, dlatego profile w liceach są podwójne. Nie ma żadnego wyżu demograficznego – nauczyciele odeszli, bo nie dostali w swojej pracy ani godnych zarobków, ani godnego traktowania.
Cierpieć na tym będą dzieci, a z nimi ich rodzice. Rodzice nie są oczywiście winni ciągłych zmian na gorsze w polskich szkołach, pomysłów pana Czarnka, obcinania nam godzin, podstawy programowej, która zaczyna się robić podejrzanie ideologiczna.
Ale mieli swój czas, by pokazać nam wsparcie, solidarność, powiedzieć "rozumiemy was". Nie raz dziękowano mi za moją pracę, za to, że czyjeś dziecko zmotywowałam do pracy, pozwoliłam mu odkryć pasje, wyprowadziłam na prostą. To jest najlepsze podziękowanie.
A takiego w formie prezentu naprawdę nie chcę. Nie chcę być raz do roku "przekupywana", przepraszana, zawstydzana drogimi prezentami. Wolałabym, by rodzice i ich dzieci na co dzień okazywali nam szacunek.