W czasie pandemii wielu z nas udało się po pomoc do psychologów, psychoterapeutów, jednak niektórzy wybrali zupełnie innych ekspertów. Polacy coraz chętniej odwiedzają astrologów i wróżki. Porozmawiałam z jednym z najlepszych specjalistów w tych dziedzinach i dowiedziałam się, co od wróżb chcieli wiedzieć Polacy w czasie pandemii, czy mówi się klientowi, gdy w jego kartach widnieje śmierć i co wróżbici odpowiadają na pytanie "czy wygram w totolotka"?
W czasie pandemii coraz więcej Polaków korzysta z usług wróżek i astrologów – zapytałam znanego astrologa, o co pytają.
Piotr Gibaszewski wyjaśnia, czym astrologia różni się od ezoteryki.
Astrolog zdradza, dlaczego nigdy nie mówi klientom o śmierci i czemu pytanie o wygraną w totolotka to głupota.
Znaki zodiaku to tylko 5 procent tego, czym na profesjonalnej sesji zajmuje się astrolog badający nasz horoskop.
Rozmawiam z Piotrem Gibaszewskim – astrologiem, religioznawcą i tarocistą z ponad 30-letnim stażem. Tworzy horoskopy partnerskie, prognozy biznesowe, a jednocześnie wróży z kart tarota. Jak podkreśla, to, co robi, nie różni się specjalnie od wizyty u psychoterapeuty. "Pomagam ludziom zrozumieć siebie, poczuć się lepiej, tylko moimi narzędziami są horoskop i karty".
Agnieszka Miastowska: Pandemia sprawiła, że ludzie zaczęli szukać pomocy u astrologów i tarocistów. Zauważył pan u siebie napływ nowych klientów?
Piotr Gibaszewski: Nie był to bardzo duży skok, ale zauważyłem u klientów zainteresowania, niepokoje, lęki, których wcześniej nie było. W okresach pełnych niepokoju i lęku o przyszłość swojej pracy ludzie wcale nie zadawali pytań „panikarskich”. Takich w stylu „co teraz ze mną będzie, czy to koniec świata”.
Bardzo wiele osób zaczęło zadawać bardzo mądre i dojrzałe pytania. Co ta pandemia może im dać, co zmienić? Pojawiło się sporo klientów, którzy nie potraktowali pandemii jako tragedii, ale jak szansę na zmianę – chcieli przewartościować swoje życie, podjąć jakąś od dawna odkładaną decyzję i poczuli, że teraz w życiu zwolnili i mają na to szansę.
Nie zadawali konkretnych pytań? O to, co stanie się z ich biznesem, kiedy dzieci wrócą do szkoły, czy zachorują, tylko wykorzystali to jak czas na zmianę w życiu?
I jedno, i drugie. Miałem klientów, którzy prowadzili biznesy gastronomiczne zamrożone na kolejne lockdowny i wielu z nich odetchnęło z ulgą. To było niesamowite, ale oni mówili, że cieszą się z zamknięcia biznesów, bo mieli już ich dość, byli zmęczeni, sfrustrowani, wypaleni zawodowo.
I oni szukali odpowiedzi na „kołczujące” pytania. Oczywiście te decyzje łączyły się często z tą utratą pracy. Generalnie pytania, które klienci zadają, można podzielić na twarde – np. co się stanie z biznesem – i miękkie – w którą stronę mam podążać bardziej duchowo, gdzie szukać sensu życia.
W pandemii wreszcie zrozumieliśmy, że nie ma sensu wypruwać flaków dla własnych szefów, wielu ludzi poczuło ulgę, że świat się zatrzymał. To nie były smutne i ponure sesje (astrologiczne i wróżbiarskie – red.), a raczej takie, które odkrywały szansę na życiowe zmiany.
Koronawirus zmusił Polaków do przemyślenia swojego życia i wizyty u wróżki lub astrologa. Właściwie to takie egzystencjalne niepokoje klientów zaczęły się kilka lat przed pandemią. To bazuje na lęku związanym z globalnym ociepleniem, zmianami klimatu, wojną, fanatyzmem religijnym.
Ludzie parę lat temu zaczęli się bać, ale też dało im to motywacje do zmiany. Więc przychodzą i pytają o przyszłość. Przede wszystkim za każdym pytaniem, które klient zadaje, kryją się ukryte pytania niezadane. Klient pyta, co będzie z pracą, a naprawdę chce wiedzieć, co będzie z jego życiem, planami, marzeniami.
Mnie jako tarocistę-astrologa interesują obydwa rodzaje pytań. Wyobraźmy sobie
konkretnego mężczyznę, który przychodzi zadać biznesowe pytanie. Jemu trudno będzie podzielić się pytaniem dokąd on właściwie zmierza, czego szuka, bo to są pytania, których mężczyźni się boją, ale pytając o pracę, chce znać tą odpowiedź. Więc mówiąc najogólniej – za jednym pytaniem klienta kryją się kolejne warstwy, które mam rozwikłać.
Ale jakim sposobem? Wróżbami? Tarotem? Astrologią?
Tarot i astrologia to dwie równoległe ścieżki ze sfery, którą możemy umownie nazwać ezoteryką. Jednak astrologia przez wieki była szanowaną nauką, cenioną wiedzą, odwołującą się do analiz planet, więc ona ma w sobie zaplecze praktyczne. Nauka współczesna oczywiście nie traktuje astrologii jako nauki, ale ta ma swoje podstawy w starożytności i związana jest choćby z filozofią.
Tarot jest natomiast ścieżką bliższą wróżbom, takim na najwyższym poziomie i wymagającym wiedzy, ale wróżbom. Tutaj pojawia się też samo pytanie, jak działają wróżby. Napisałem nawet pracę magisterską na Uniwersytecie Jagielońskim, na Wydziale Religioznawstwa, na temat tego, jak działają wróżby, o co w nich chodzi, czego ludzie w nich szukają. Fascynuje mnie to od lat.
I uważa pan, że ludzie sami przyciągają znaki?
Można zauważyć jedną prawidłowość – gdy człowiek jest na granicy, w jakimś kryzysie życiowym, napięciu, zagubieniu, cierpieniu, to wtedy jego podświadomość zaczyna patrzeć na rzeczywistość inaczej niż normalnie.
Wtedy zaczynamy być uwrażliwieni na pewne znaki i sygnały, które normalnie pomijamy – zbiegi okoliczności, sny, podświadomość, przekazy. Wtedy tarot staje się przekaźnikiem, narzędziem, wzmacniaczem, które koncentruje tę energię psychiczną – niepokoju, lęków, chęci, obaw – w stronę opowieści, którą zobaczymy w kartach.
To wcale nie jest tak, że ludzie zawsze przychodzą do tarocisty po konkrety, twarde odpowiedzi w stylu „czy wygram w totolotka”. Oni przychodzą pełni jakiegoś życiowego napięcia, które w czasie takiej sesji wychodzi na wierzch. Tarot jest lustrem, w którym człowiek odbija własne lęki i może się im przyjrzeć. Tak działają wszystkie wróżby, a tarot jest wróżbą na najwyższym poziomie.
A astrologia?
Astrologia pokazuje natomiast, że istnieje jakiś nieskończony układ gwiazd, planet i on decyduje o moich małych sprawach – czy wyjdzie mi biznes, czy ten rok będzie korzystny, ale decyduje o tym coś globalnego, kosmicznego.
Ale obydwa systemy – i astrologia, i tarot – bazują na koncepcji synchroniczności, którą stworzył Karl Gustaw Jung, zgodnie z którą wszechświat daje nam znaki. Jeśli człowiek odpowiednio koncentruje się na danym problemie, to wszechświat daje nam sygnał.
Jakieś przykłady?
Załóżmy, że dzwoni pani do dawno niewidzianej koleżanki, a ona mówi „właśnie o tobie
myślałam”, albo śniła się pani sytuacja, która potem się pani przydarzyła. To tak zwane
synchroniczności, które w życiu są bardzo powszechne.
Tak myśleli ludzie pierwotni, w takie schematy wierzy wiele wschodnich kultur. I ta metoda we wróżbach jest podstawą – przypadkowy układ kart odzwierciedla stan energii psychicznej we mnie, wokół mnie, w moich sprawach. To magiczna koncepcja.
W którą jednak wiele osób zupełnie nie wierzy, bo jest mało konkretna. Nie możemy przecież zadać pytania „czy wygram w lotto, czy znajdę miłość życia, kiedy zmienię pracę”.
Oczywiście, że możemy! Jeśli zadajemy konkretne pytanie, to liczymy na konkretną odpowiedź, ale jeśli zadajemy głupie pytanie, typu „czy wygram w totolotka”, to prawdopodobnie uzyskamy głupią odpowiedź. Oczywiście ludzie zadają takie pytania, słyszałem nawet pytania „kiedy umrę”. To są pytania, po których wróżbitom szczęka opada i nie wiadomo co odpowiedzieć.
Bo nie da się tego sprawdzić, czy takich rzeczy się nie mówi?
Wyobraźmy sobie, że ktoś pyta czy wygra w totolotka, a w tą grę grają zazwyczaj ludzie, którzy potrzebują pieniędzy, którzy liczą, że w ich smutnym, ponurym życiu coś się zmieni. Samo! Przyjdzie ten magiczny moment i los się odmieni. Ludzie bardziej świadomi wiedzą, że jak czegoś sobie nie wypracują, to tego nie dostaną – ale oni też przychodzą po wróżby, żeby było śmieszniej, jednak zadają inne pytania.
Zdziwiłaby się pani, jak twardo chodzący po ziemi ludzie – racjonalni biznesmeni – potrafią przyjmować wiedzę z wróżb. Ci drudzy zadają jednak pytania, na które można inaczej odpowiedzieć – co zrobić, żeby im się powiodło, a nie kiedy pieniądze spadną im z nieba.
Co nie oznacza, że nie można zadawać konkretnych pytań. Pierwsze wróżby bazowały na konkretnej odpowiedzi – tak lub nie. Władca pytał, czy osiągnie sukces na bitwie i uzyskiwał odpowiedź. Możemy zadać konkretne pytanie, ale prawie zawsze za jednym pytaniem kryje się cała historia i kolejna porcja pytań.
Często dzwoni do mnie klient i przekonuje mnie, że ma jedno pytanie – czy uda mu się ten biznes. Słyszy, że nie. I zaczynają się dziesiątki pytań – dlaczego nie, co się stanie, czy wspólnik go oszuka. Z teoretycznie drobnej i konkretnej opowieści zaczyna tworzyć się cała historia. Inny przykład – przychodzi do mnie kobieta, która waha się między dwoma mężczyznami, pyta z którym powinna być.
Nasz logiczny umysł podsuwa nam rozwiązanie, że z jednym z nich, a odpowiedź może brzmieć z każdym z nich albo z żadnym. Można więc zadać pytanie konkretne, ale wróżba nie da odpowiedzi zero-jedynkowych, bo każde pytanie ma związek z kilkoma dziedzinami życia, a nawet jeśli da, to my nie przyjmiemy tej odpowiedzi do wiadomości – chcemy wiedzieć więcej. My wyprzedzamy naszą podświadomością pewne odpowiedzi, bo często ich oczekujemy.
Wiele osób jednak sceptycznie podchodzi do wróżb i horoskopów, powołując się na przykład na efekt Forera, zgodnie z którym, jeśli otrzymamy pozytywną informację na nasz temat i uwierzymy, że została indywidualnie dla nas przygotowana, to każdy pozytywny opis będziemy traktować jak prawdę o nas.
Każdy przyjmie dobrą wróżbę, każdy chce wierzyć, że jest wyjątkowy, że chwilę pocierpi, ale potem czeka go wielki sukces. Czy nie na tym polega sekret sprawdzających się wróżb?
Wróżby posługują się pewnym językiem, który faktycznie kolokwialnie można nazwać „albo będzie tak albo inaczej”. Ale wróżby od wieków posługiwały się językiem zawoalowanym, chociażby Pytia delficka, która mówiła alegorycznym językiem, z którego na pierwszy rzut oka nic konkretnego nie wynikało, czy słynne przepowiednie Nostradamusa.
Są pisane tak zawiłym i specyficznym językiem, że można interpretować je w różny sposób.. Pytanie jednak brzmi: co jest celem wróżb? Chodzenia do wróżbity, tarocisty, astrologa? Celem jest nie tylko uzyskanie odpowiedzi na jedno konkretne pytanie, a uporządkowanie swojej podświadomości.
Łatwo jest krytykować wróżbitów za to, co oni mówią, bo ludzie źle rozumieją cel szukania pomocy u takich osób – nie jest nim odpowiedź tak lub nie, a lepsze poznanie siebie.
Nawet jeśli pójdą tam po pomoc i usłyszą złą wróżbę?
Paradoksem jest to, że ludzie, którzy uzyskują negatywną wróżbę na temat swojej pracy, związku, a nawet stanu zdrowia często czują się po niej bardziej spokojni niż przed. Nawet negatywna prognoza daje nam większe poczucie spokoju i akceptacji – mamy wrażenie, że jesteśmy częścią jakiegoś większego planu, a kłopot, które mamy, i tak przeczuwaliśmy.
Ten spokój jest efektem psychologicznym. Krytykowanie astrologów jest dla mnie tym samym, co krytykowanie muzyków, poetów, artystów za swoje dzieła. Oni mają jakąś koncepcję, wizję i ona może być dziwaczna i pokręcona, ale ma pomóc odbiorcy lepiej odkryć siebie.
To astrologia też jest sztuką?
Oczywiście. Dlatego mówimy o sztuce wróżenia czy sztuce ezoterycznej. Więc racjonalny mechanizm Forera czy jakikolwiek inny nijak ma się do astrologii. To tak jakby naukowiec chciał badać oddziaływanie sztuki naukowym pomiarem. Wróżby posługują się językiem mitu, podświadomości, symboli, konwencji.
Klucz wróżb jest jeden – czy człowiek, który jest klientem wróżbity czy astrologa, uważa, że mu to pomogło? Jeśli tak, to jest to wystarczające. Tak jak sesja u psychologa czy psychoterapeuty – to też można sprowadzić do banału, powiedzieć, że rozmowa z psychologiem to taka pogawędka o życiu, small talk.
Psycholog nie analizuje naszych problemów zero-jedynkowo. To często luźna rozmowa, w której psycholog przedstawia nam możliwe rozwiązania, bez analizy matematycznej. I wychodzimy od niego z poczuciem – „ale mi ulżyło, poukładało mi się w głowie”. I tak samo ma zadziałać astrologia czy tarot, tylko zupełnie innymi narzędziami. Mamy zrozumieć siebie lepiej.
Taka psychoterapia?
Tak, przecież psychologia ze swoimi narzędziami ma może sto lat od czasów Freuda. A systemy astrologiczne czy wróżby istnieją od lat tysięcy, w każdej kulturze i religii. Wróżby są ściśle powiązane z religią, z pierwotnymi religiami, czyli szamanizmem. Ta pierwsza religia ludzkości też korzystała z wróżb.
Nie ma na świecie religii, która nie miałaby żadnych technik wróżbiarskich. Dopiero potem zostały potępione – chrześcijański kościół je potępił, bo były konkurencją. Poza tym przepowiednie i proroctwa wypełniają religie.
Mówił pan o zrozumieniu siebie, ale załóżmy, że ktoś przychodzi do pana z bardzo
konkretnym pytaniem, np. czy powinienem być w małżeństwie czy się rozwieść. Słyszy
wróżbę, podąża jej ścieżką i okazuje się, że popełnił życiowy błąd...
Ja uważam, że astrologowie w rozmowie z klientem powinni kierować się podobną zasadą, jak psychologowie, czyli pokazywać kierunki i możliwości, ale absolutnie nie podejmować za nich decyzji.
Wróżbita, astrolog czy tarocista powinien przekazać osobie, która się do niego zwraca, jak najwięcej informacji o swoim położeniu, podać jakieś tropy, o których klient nie wie, poznać stan, w którym się znajduje, ale decyzje podejmuje on sam. Wróżbita nigdy nie powinien powiedzieć „zostaw żonę/odejdź od męża”.
Chyba, że to na przykład mąż-pijak, wtedy rada niezależnie od eksperta jest oczywista.
Załóżmy zresztą, że przychodzi do mnie dziewczyna na tarota i dowiaduje się, że z relacji z jej chłopakiem nic nie będzie. Uważa pani, że ona wyjdzie i się z nim rozstanie?
Ona przyjmuje tę wiadomość i robi swoje, a dopiero po czasie sobie uświadamia, że wróżba była słuszna. Jeżeli taka dziewczyna przychodzi do wróżbity, to oznacza, że już czuje, że coś jest nie tak – ludzie zakochani, przeszczęśliwi, raczej nie chodzą do wróżbity pytać o związek, prawda? W jej podświadomości są już lękowe wyobrażenia, ale ona nie chciała zobaczyć wprost, że np. ten mężczyzna o nią nie dba.
Czyli nie miał pan sytuacji, że wrócił do pana niezadowolony klient, mówiąc że posłuchał pana i...
Miałem rację! (śmiech). Dziesiątki, setki razy ludzie wychodzą ode mnie trzaskając drzwiami, mówiąc, że nie godzą się na taki scenariusz, a potem okazuje się, że coś w tym było. Ale nie chcę robić pijaru na zasadzie „patrzcie moje wróżby się sprawdzają”, bo nie ma takiego pojęcia jak „sprawdzająca się wróżba”.
Jak to?
Wróżba, która się sprawdza to taka, dzięki której klient czuje, że mu to pomogło i pozwoli lepiej wykorzystać tę wiedzę albo poznał siebie lepiej.
A czy można tarotem zrobić sobie krzywdę, iść do kogoś, kto zinterpretuje karty źle?
A czy można zrobić sobie krzywdę idąc do nieprofesjonalnego psychologa, lekarza, terapeuty, kołcza? Pewnie, że można. W tej branży też są osoby, które będą wykorzystywać ludzkie słabości, na przykład klient, który ma syndrom ofiary, trafi na kogoś, kto będzie kartami podjudzał jego lęki – niestety jak w każdej branży.
A czy karty można stawiać sobie samemu, ucząc się z internetu?
Można, ale pytanie na ile jesteśmy w stanie zinterpretować je dla siebie. Tarot jest w ogóle ciekawą wróżbą, bo najbardziej potępianą przez Kościół Katolicki i protestanckie religie, bo każda ścieżka, która wykracza poza normę kontroli, jest potencjalnie groźna.
Ale to nie jest tak, że tarot sam w sobie jest groźny. Jest narzędziem, które może w niesprawnych rękach uczynić krzywdę – wróżbici i astrolodzy też są ludźmi, mają swoje dysfunkcje, zaburzenia, problemy i mogą je projektować na klientów. Są tacy, którzy mają lękowe wizje, tacy, którzy będą próbowali koloryzować – oczywiście.
A jak wybrać bezpiecznego wróżbitę?
Szukając w internecie, kierując się opiniami, mnie ludzie znajdują, bo czytają w internecie moje prognozy, ktoś im polecił, to wolnorynkowa dziedzina i szukanie kogoś to dość otwarta kwestia. Oczywiście nawet w internecie można się naciąć, ale jeśli trafimy do oszusta, to prędzej czy później to wyjdzie. Uważam, że każdy klient ma prawo zapytać wróżbitę o jego doświadczenie – praktykę, ile lat to robi, gdzie się uczył, u kogo.
No dobrze, a zdradzę panu, że sama mam karty tarota, dużo osób kierując się modą na ezoterykę, kupuje teraz takie rzeczy. Czy dam radę się tego nauczyć, czy muszę mieć specjalne predyspozycje?
Ja uważam, że jeżeli kogoś to intryguje, ciekawi, fascynuje, to jest wysokie prawdopodobieństwo, że posiada do tego talent, zdolność albo przynajmniej możliwość, żeby się nauczyć. Tarot jest jak sztuka, muzyka, jeśli posiadany minimalny talent, to możemy go rozwijać.
Karty mogą zacząć do nas „mówić” – trzeba korzystać z książek. Ja sam robię kursy tarota i mówię także jak się uczyć samemu.
A jak najprościej zacząć?
Bierze pani talię tarota, a każda porządna talia ma jakąś książkę, jeśli nie, można ją dokupić w internecie lub tam sprawdzać poszczególne karty. Tylko że ten jeden opis kart tarota nie będzie działał u wszystkich.
Każda karta ma pewnego rodzaju ogólną symbolikę wypracowaną przez stulecia – mityczną, alegoryczną, biblijną, bo takie obrazki na tarocie zobaczymy. Ale co u nas akurat ta karta będzie ukazywała? To nasza konwencja i interpretacja.
Tarot stosuje konwencję indywidualnej ścieżki – każdy ma swojego tarota i swoją opowieść. Ten sam układ kart dwie wróżki odczytają inaczej – nie sprzecznie, ale spojrzą z innych stron.
Jak na hologram – w zależności od miejsca, z którego go oglądamy, widzimy pod innym kątem. Tarot odbija procesy psychiczne, duchowe, emocjonalne. To szerokie spektrum sposobów widzenia tej samej rzeczywistości.
A są jakieś konkretne zasady, których tarocista musi przestrzegać?
Jest niepisane prawo, że nie stawia się wróżb sobie i najbliższym, bo mamy skrzywione widzenie, patrzymy w nieobiektywny sposób, najlepiej jeśli jest to ktoś zupełnie z zewnątrz. Taka osoba jest w stanie coś zobaczyć za pomocą kart, intuicji, zdolności psychologicznych.
Istnieje jednak duża tendencja do pocieszania klientów przez wróżbitów – chcemy im pomóc, powiedzieć coś dobrego, wesprzeć, żeby poczuli się lepiej, bo widzimy, że ktoś cierpi i ma problem. To taka ludzka potrzeba, żeby kogoś pocieszyć, ale nie możemy z tym przesadzić.
Bo są ludzie, którzy muszą dostać kopa, potrzebują do zmiany brutalnych, twardych informacji i lukrowanie rzeczywistości jest toksyczne. Ja zawsze mówię, że wróżbita musi mieć wrażliwość Matki Teresy z Kalkuty i siłę Mike'a Tysona. Trzeba być twardzielem i twardzielką! Nie możemy mieć zbyt prywatnego stosunku do klienta.
Mówi pan o tendencji do pocieszania klienta, a jeśli w kartach wyjdzie bardzo zła wróżba, na przykład śmierć?
Jest taki kodeks etyczny tarocistów, zgodnie z którym klientom nie mówi się o śmierci. W naszej kulturze rozmowa o śmierci klienta jest pytaniem tabu. Ludzie, którzy zadają takie pytania, najczęściej mają depresję albo jakieś zaburzenia emocjonalne. W tym pytaniu zawarta jest ogromna dawka smutku i cierpienia.
Ten temat trzeba wyczuć intuicyjnie – na ile pewien człowiek jest w stanie przyjąć pewne
informacje oraz czy te informacje mogą mu pomóc. Zdarza się, że przychodzi do mnie chory, umierający człowiek, który się już rozlicza ze swoimi sprawami i dla niego taka informacja nie jest wstrząsem.
Podobnie ktoś, kto ma ciężko chore dziecko czy rodzica – taka osoba często podświadomie czeka na informacje, kiedy to się stanie, kiedy minie. Wtedy rozmowa o śmierci jest etycznie dopuszczalna.
Pojawia się też dylemat samospełniającej się przepowiedni – czy jeśli usłyszymy daną opowieść u tarocisty i ona się sprawdzi, to czy jest to genialna wróżba, czy stało się tak, bo o tym wiedzieliśmy i do tego dążyliśmy?
Na to nigdy nie będzie dobrej odpowiedzi. Człowiek, który wychodzi z sesji, powinien być lepszym człowiekiem niż ten, który na sesję wchodzi. Nawet zła informacja może być przełomem, dzięki któremu odbije się od dna.
Przychodzili do mnie klienci, którzy mówili, że wróżbita podał im ich datę śmierci. Ja byłem w szoku, musiałem odkręcać sesję po destrukcyjnych przekazach. Destrukcyjne przepowiednie świadczą o tym, że z wróżbitą było coś nie tak – nawet jeśli ta wróżba jest trafna, nie powinien jej przekazywać, bo nic klientowi nie da. Wróżbita może powiedzieć, że grozi ci choroba i to jest ostrzeżenie, ale informacja, że klient zginie w wypadku? Co może się stać na przestrzeni lat?
Nie pomoże klientowi w niczym. Człowiek jest w stanie przyjąć pewną negatywną dawkę informacji o swoim życiu, a wróżbita, jak na psychoterapii – nie sięga się po najczarniejsze traumy od razu.
Czyli wróżbita powinien być tez trochę psychologiem?
Bardzo. Ja uważam, że jeśli wróżbici chodziliby do szkół, to wszyscy obowiązkowo powinni przechodzić przez coś, co ja bym nazwał warsztatem psychologicznym. Zresztą znam mnóstwo psychologów, którzy są wróżkami i wiele wróżek, które są dyplomowanymi psychologami po szkołach psychoterapeutycznych.
Horoskopy czy wróżby ostatnio stały się niesamowicie modne. Można kupić biżuterię z kamieniem swojego znaku zodiaku, witch boxy z kadzidłami i palo santo, do znaku zodiaku dostosować można wszystko. To wróżby, to moda?
Nazwałbym to popastrologią. Astrolodzy płaczą i zgrzytają zębami, gdy muszą ten temat ciągle wyjaśniać. Znaki zodiaku to jeden z elementów horoskopu, który wydaje się konkretny, bo każdy ma jakiś znak. Ale horoskop jest bardzo skomplikowaną strukturą, a znaki zodiaku to trochę astrologia lifestyle'owa, psychozabawa.
Tak naprawdę moda na znaki zodiaku trwa dopiero od XIX wieku. Astrologia oczywiście ma setki lat, ale nikt nie pytał o to, kto ma Słońce w danym znaku, jak dzisiaj. Na początku XX wieku jakaś amerykańska gazeta zaczęła drukować horoskopy tygodniowe i zrobiło to taką furorę, że rynek medialny wyczuł w tym ogromny potencjał biznesowo-medialny.
Profesjonalny horoskop analizuje masę elementów – pozycję Księżyca, Ascendent, czyli znaku wschodzącego, domów, aspektów. Astrolog musi przeanalizować tysiące elementów, by pomóc klientowi zrozumieć horoskop. A znaki zodiaku to prosty, rozrywkowy system – mamy 12 znaków, którym jesteś, co cię czeka?
Fajnie to wygląda, ładnie brzmi, symbole można wykorzystać na biżuterii, ubraniach, gadżetach. Zdziwiłbym się, jakby ktoś tego nie wykorzystał marketingowo, tym bardziej, że moda na ezoterykę jest coraz większa i rynek się rozwija.
Ale taka ezoteryka to nie jest coś aprobowanego przez astrologów. Astrolog to jest ktoś, kto godzinami analizuje układy planet, interpretuje z klientami horoskopy – to jest żmudna, analityczna, męcząca praca, wymagająca ogromnej wiedzy.
Więc co znaczy sama informacja, że jestem Wagą?
Słońce w ciągu roku wędruje przez znaki zodiaku i gdy się pani urodziła, było akurat w znaku Wagi. Ale planet jest 10 w horoskopie i każda planeta wyróżnia się w znakach, domach, aspektach, mamy Ascendent i Księżyc. Więc każdy znak zodiaku ma jeszcze swoich poszczególnych typów 12.
Adolf Hitler miał Słońce w Byku i Jan Paweł II też, a jednak sporo ich różniło – takich porównań możemy tworzyć tysiące. Samo Słońce to może 5 procent opowieści o człowieku, reszta to jak wyglądało niebo w momencie urodzenia. A ludzi, którzy potrafią to przeanalizować, jest w Polsce już niewielu i są to prawdziwi eksperci astrologii.