Wakacyjne wojaże z dzieckiem nie należą czasem do łatwych, zwłaszcza jeśli mamy pod opieką energicznego dwulatka i nie jest o nasze jedyne dziecko. Rodzice na urlopie z maluchami nie odpoczywają, bo dziecko w nowym otoczeniu wymaga jeszcze więcej uwagi, niż w domu. Wszystko jest ciekawe, tam coś błyszczy, tu coś gra, maluch chce być wszędzie.
Prowadzanie dziecka na smyczy, to nie jest zapewnienie mu bezpieczeństwa.
Zawadzka ostro skrytykowała rodziców, którzy w ten sposób "pilnują" dzieci.
Długofalowe konsekwencje prowadzania dziecka w ten sposób, mogą być dramatyczne.
Jak kanarek na uwięzi
Kreatywność rodziców nie zna granic, a w okresie letnim, jak co roku, na deptakach kurortów, czy wycieczce do ZOO widać rodziców trzymających smycze, na końcu, których zamiast psa z obrożą, idą kilkulatki w szelkach lub z plecaczkami. Sprytne? Nie, raczej głupie i nierozsądne.
Dorota Zawadzka nie wytrzymała i skrytykowała taki sposób "pilnowania" dzieci. "Ta Zawadzka to zła kobieta jest. Wdała się w dyskusję, że smycz i szelki to raczej dla psa, a nie dla dziecka. Zasugerowała, że dziecku trzeba tłumaczyć i uczyć prawidłowych zachowań, dać mu szanse do ćwiczenia czy treningu. Wielu psychologów polskich i zagranicznych podziela tę opinię" - zaczyna swój wpis psycholożka.
Jeśli nie smycz, to co
Superniania nie ma wątpliwości, na smyczy prowadza się psy, a nie dzieci. Dziecko uczymy właściwych zachowań i prowadzamy za rękę. Jednak w komentarzach zawrzało. Użytkowniczki Facebooka nie miały litości. A co jeśli ucieka, a co jeśli dzieci jest więcej? Cóż, nadal nie. Dzieci od najmłodszych lat uczymy właściwych zachowań, również w przestrzeni publicznej.
Staramy się ustalać hasło, po którym dziecko się zatrzyma, np. słowo "stop". Dzieci, które mają więcej swobody, są zwykle bardziej posłuszne w takich sytuacjach, ponieważ miały okazję przetestować różne sytuacje. Jeśli dziecko na spacerze w lesie, na osiedlu, ma pewną swobodę, która jest ograniczona jedynie czujnym okiem opiekuna, to kiedy trzeba iść za rękę nie wyrywa się.
Rodzic musi być tuż obok, żeby w razie czego ochronić malucha, powstrzymać go przed zbliżeniem się do niebezpieczeństwa, a nie prowadzać na sznurku. "Dodam tylko, już na poważnie, że trzeba pamiętać o zagrożeniach psychospołecznych. Tych tu i teraz i tych długoterminowych. Warto zwrócić uwagę na: upokorzenie dziecka, ograniczenie możliwości zaspokajania naturalnej ciekawości, brak możliwości rozwijania kontroli własnego ciała" - kończy swój wpis Zawadzka.
Mądrale z jednym dzieckiem
W komentarzach nie brakuje oczywiście opinii, że łatwo jest mówić, jak idzie się na spacer z jednym dzieckiem. Kobiety, bo to głównie one dyskutują pod postem, piszą, że nie ma potrzeby demonizowania smyczy, wszak cała Anglia tak prowadza dzieci, a tam rodziny są często wielodzietne.
"A nie zastanawiają cię późniejsze kiepskie relacje tych angielskich rodziców z dziećmi. Bunty nastolatków? Nieustannie polskie matki o tym piszą…ze te angielskie dzieci są źle wychowane i takie inne… Tak tylko pytam? - odpowiedziała na jeden z komentarzy Dorota Zawadzka.
Jednak w większości rodzin, również wielodzietnych i takich, w których wychowują się dzieci z zaburzeniami, ruchliwe, wymagające zwykle nie używa się smyczy. Mało tego dzieci często nie chodzą nawet za rękę. Nie dlatego, że są z natury spokojne, tylko dlatego, że w ich wychowanie włożono wiele pracy. A ten trud się opłaca.
Dzieci prowadzane na sznurku nie znają granicy, one wiedzą, że mogą tyle, ile pozwala długość smyczy. A co jeśli smycz się zerwie? Taki maluch nie zatrzyma się na wołanie, bo nie przywykł do innych komunikatów. Dokładnie o takiej świadomości ciała mówi Zawadzka. Warto zastanowić się, czy trzymanie dziecka na smyczy faktycznie ma jakiekolwiek korzyści.