Wciąż trwa dyskusja, dotycząca billboardów umieszczonych w polskich miastach. Jeden z nich – ten z napisem „Kochajcie się mamo i tato” wzbudził spore kontrowersje i wcale mnie to nie dziwi. Wciąż zastanawiam się, jaki miał być jego przekaz i co nadawca chciał nim osiągnąć.
Billboardy i plakaty z napisem "Kochajcie się mamo i tato" mogą być krzywdzące dla rodzin, doświadczających trudności.
Zastanówmy się przez chwilę, jak czuje się para, doświadczająca trudności małżeńskich czy dziecko, które wie, że jego rodzice się rozwodzą.
Billboard "Kochajcie się mamo i tato" nie tylko nie pomaga, a może szkodzić.
Obliczono, że na rozwieszenie wspomnianych plakatów i billboardów przeznaczono sporą sumę. Można by za nią dożywić 4655 dzieci, kupić 4702 specjalistyczne łóżka potrzebne do rehabilitacji i 1868 wózków dla dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym. Ale zostawmy liczby i zastanówmy się nad treścią i przekazem.
Podejdźmy do tego analitycznie, trochę jak uczeń, który w szkole omawia konkretny utwór i musi zastanowić się nad przekazem i znaczeniem, by przejść do pisemnej analizy.
Co autor miał na myśli?
Jasne jest, że słowa "Kochajcie się mamo i tato" miały imitować zdanie wypowiadane przez dziecko do rodziców doświadczających trudności w małżeństwie lub myślących o rozwodzie. Do takiego wniosku możemy dojść, dodając kontekst. W końcu billboard ten jest podpisany i promowany przez "Wspólnotę Trudnych Małżeństw Sychar".
Można więc przypuszczać, że sam cel, jaki przyświecał twórcom plakatowej i billboradowej akcji był szczytny. Chcieli zachęcić małżeństwa do tego, by przed podjęciem decyzji o rozwodzie, zastanowili się, co czuje dziecko. Czy im się udało? Wątpię.
Rozwieszanie plakatów, które dotykają tak osobistej i trudnej sprawy, jest naprawdę krzywdzące. Przeczytanie słów "Kochajcie się mamo i tato", stojąc na przystanku autobusowym, wcale nie rozwiązuje problemów małżeńskich tej jednej, konkretnej kobiety, która dziś rano kolejny raz kłóciła się z mężem.
Jeden plakat nie rozwiąże dramatu tysięcy ludzi. Powiem więcej, może porządnie zaszkodzić. I to nie tylko parom, borykającym się z trudnościami małżeńskimi, ale także dzieciom.
"Kochajcie się mamo i tato" – odbiór plakatu
O tym, co konkretni dziennikarze, influencerzy czy osoby publiczne uważają na temat wspomnianych billboardów, mieliśmy szansę przeczytać już naprawdę wiele. Właśnie dlatego chciałabym, żebyśmy teraz wyobrazili sobie zwykłą mamę, statystycznego tatę i wreszcie – dziecko, które doświadcza rozwodu rodziców.
To mogła być kobieta, która z kubkiem kawy biegnie na autobus. Myśli o tym, co dzisiaj działo się w pracy. Kątem oka dostrzega jednak billboard "Kochajcie się mamo i tato" i wówczas wraca do niej trudna rzeczywistość.
Awantury z mężem to dla niej codzienność. Serce ściska jej się, gdy przypomina sobie płaczącego w pokoju syna. Znów przychodzą wyrzuty sumienia. Myśli sobie, że to wszystko przez nią, że przecież mieli się kochać i nie wyszło. A teraz ona rozwodem zniszczy synowi dzieciństwo.
Do tego samego autobusu wsiada mężczyzna. 520, jadący w stronę Marysina już rusza, kiedy przez okno da się jeszcze zauważyć pozostający w tyle billboard. Wracają trudne myśli. Była już terapia, niekończące się rozmowy i wciąż to samo. "Kochajcie się mamo i tato" – powtarza gorzko w myślach, przypominając sobie z żalem o dwójce dzieci. Ale te słowa nic nie zmieniają.
Przechodzący tamtędy 12-letni chłopiec zauważa jeszcze odjeżdżający autobus o numerze 520. Chwilę później patrzy na billboard. Marzy o tym, by mama i tata się kochali, ale tak nie jest. Nieustające kłótnie, awantury, a niedawno złożony pozew o rozwód. "Kochajcie się mamo i tato" – te słowa łamią mu serce.
Ten billboard niczego nie zmienia. Nie zmniejsza tragedii. Nie pomaga ludziom, podejmującym decyzję o rozwodzie. Pokazuje jedynie, że ci, którzy go zamieścili, widzą rzeczywistość w czarno-białych barwach.