Wiele się dzisiaj mówi o prawdziwej sile kobiecości, ale często trudno jest ją jednoznacznie zdefiniować. Podobnie jest zresztą z dzieciństwem. Kiedy myślę o zbliżającym się Dniu Dziecka przypomina mi się moje doświadczenie sprzed kilku miesięcy – pracowałam jako opiekunka. Zajmowałam się pięciorgiem dzieci. Wszystkie były dziewczynkami. I to właśnie one dały mi prawdziwą lekcję kobiecości.
Zobaczyłam w nich niezwykłą siłę i pasję. Każda była inna. Miały różne zainteresowania, temperament, wiek. Pierwsza z nich pokazywała mi swoje postępy w rysowaniu. Druga samodzielnie uszytą poduszkę.
Trzecia zagrała na gitarze utwór, który ćwiczyła od dłuższego czasu. Czwarta (sześcioletnia wówczas!) mówiła o rozbiorach i opowiadała, co miało miejsce 11 listopada.
Pamiętam zresztą jak, będąc w wannie, nagle wstała i zaczęła śpiewać: "Marsz, marsz Dąbrowska!", a ja nie mogłam przestać się śmiać, mając przed oczami polską pisarkę.
Najmłodsza pokazywała swój taniec w ulubionej sukience. Ja stałam, patrzyłam na nie z boku, myśląc o tym, jak wiele pisze się o sile kobiecości, i mówiłam sobie w myślach: "O nich to po prostu trzeba napisać." A to był dopiero początek.
Wielka zabawa
Później sukcesywnie przypominały mi moje własne dzieciństwo. Coraz bardziej zaczęłam zauważać jak daleko odeszłam od tego, co w dzieciństwie jest najpiękniejsze. To właśnie małe dziewczynki pokazały mi, że całe życie może być jedną wielką zabawą.
Nie trzeba się zawsze spieszyć, niosąc jedno dziecko pod pachą, a drugie ciągnąc za rękę. Kiedy wracałyśmy z przedszkola cała droga stawała się dla nas jednym wielkim torem przeszkód.
Miałam wreszcie poczucie, że zaspokoiłam pragnienia tej małej dziewczynki, która wciąż we mnie jest, a która już od dawna domaga się spokoju, życia bez stresu i zabawy.
Dziewczynki uczyły mnie rzeczywistości na nowo. Jedna z nich mówiła na przykład: "Nie, ciociu, ta lalka musi siedzieć koło tej, bo one są koleżankami." Mogłam poznawać ich świat, a one mój. Okazało się, że te światy wcale nie są tak od siebie odległe.
Któregoś razu powiedziałam: "Dobra, wyłączamy telewizor", a później zauważyłam, że oglądają "Klub Winx." Moje wspomnienia z dzieciństwa wróciły, więc rozemocjonowana powiedziałam: "Klub Winx! Który to sezon?"
Odpowiedziały, że ósmy, a jedna z nich niemalże niezauważalnie schowała pilot za siebie i zrobiła mi miejsce. Później bawiłyśmy się w czarodziejki.
Być jak dziewczyna
Pokazały mi wartość prawdziwej rozmowy, która nie dotyczy polityki, religii czy innych kontrowersyjnych tematów. Miałam okazję zobaczyć świat ich oczami. Uwielbiałam słuchać jak opowiadały mi co działo się w szkole albo jaki miały sen.
Pamiętam, jak uczyły się mówić o swoich emocjach. Dawały tym przykład także mnie, dorosłej kobiecie, która nie zawsze sobie z tym radziła. Lubiłam jak zadawały pytania. „Ciociu, a masz męża? Masz dzieci?” Po mojej odpowiedzi zawsze dodawały: „A dlaczego?” Zmuszały mnie do refleksji.
Dzięki ich obecności wreszcie mogłam zrzucić z siebie przypisaną mi łatkę dorosłego i stać się kimkolwiek tylko chciałam. Raz byłam „włosowym potworem”. Innym razem bileterką w kinie.
Któregoś dnia siedziałam w jury w konkursie talentów, a innego byłam projektantką mody. Nigdzie nie odpoczywałam psychicznie tak jak u nich. Dziewczynki nauczyły mnie, że nie trzeba zawsze zajmować się rzeczami istotnymi dla całego świata. Pokazały, że jako dorosła osoba też mam prawo do zabawy.
Któregoś razu, wychodząc od nich, prawie bym zapomniała zabrać swojego telefonu.
– Nie przejmuj się, ciociu – usłyszałam – mi też się tak zdarza, kiedy za bardzo wciągnę się w zabawę.
Lubiłam ich dziewczęcą zadziorność. Zawsze wysłuchiwałam ich argumentów, rozmawiałam z nimi, kiedy miały już pójść do łóżka, ale jeszcze chwile chciały się pobawić.
Z dumą patrzyłam jak tworzą naprawdę kreatywne zabawy. Patrząc na nie, uczestnicząc aktywnie w ich życiu, zatęskniłam za czasem dzieciństwa. I postanowiłam sobie, że nie mogę zmarnować tych lekcji, które dały mi moje małe dziewczynki.