Znieczulica społeczna? Gapie szukający sensacji? Chora ciekawość i unikanie odpowiedzialności? Czytając doniesienia o wypadkach czy dramatycznych wydarzeniach, które "działy się na oczach ludzi", często dziwimy się, dlaczego nikt nie zareagował. Ale czy właściwie... sami zachowalibyśmy się inaczej? Bardzo możliwe, że nie i niekoniecznie oznacza to, że jesteśmy "złymi i tchórzliwymi ludźmi".
Nic nie widziałem, nic nie słyszałem
"Teraz to ludzi nie obchodzi nikt i nic", "Wszyscy się gapili, nikt nic nie zrobił", "Nie mogę zrozumieć, dlaczego nikt nie zareagował", "Znieczulica społeczna, takie czasy". Znacie to, prawda? A może sami tak reagujecie, gdy czytacie o jakimś tragicznym wydarzeniu, gdy nikt nie rwał się do pomocy, za to do patrzenia znalazł się spory tłumek? Jesteście pewni, że wy bohatersko rzucilibyście się do ratowania obcych?
Wbrew pozorom to nie kwestia "chorych czasów" i "nieczułych na krzywdę innych ludzi". Opisane powyżej reakcje, a właściwie brak reakcji, gdy coś się dzieje, mają swoją nazwę i są tematem zainteresowań socjologii i psychologii od lat 60., a dokładnie od 1964 roku, w którym to roku miało miejsce zdarzenie, które wstrząsnęło amerykańską opinią publiczną.
Dziennikarze nazwali to obojętnością świadków, jednak badacze używają terminów "rozproszenie odpowiedzialności/dyfuzja odpowiedzialności". W literaturze pojawiają się również określenia "efekt widza", "efekt obojętnego przechodnia" lub "syndrom Genovese", którego nazwa pochodzi od opisanego poniżej wydarzenia.
Syndrom Genovese
Kitty Genovese pochodziła z włosko-amerykańskiej rodziny, mieszkała w Nowym Jorku. Pracowała w barze i tworzyła związek z Mary Ann Zielonko, córką imigrantów o polskich korzeniach. 13 marca 1964 roku późno skończyła pracę. Po trzeciej w nocy zaparkowała samochód pod domem i gdy z niego wysiadła, podbiegł do niej młody mężczyzna z nożem.
Zadał kobiecie cios, a potem zaczął uciekać spłoszony krzykiem jednego z sąsiadów. Inni zaczęli wyglądać przez okna. Wołającą o pomoc i ranną Kitty widziało 38 osób – na to wskazują dane zebrane podczas śledztwa. Nikt jednak nie wyszedł, by jej pomóc, ani nie zawiadomił policji.
Napastnik wrócił. Zadał kobiecie kilka kolejnych ciosów nożem, zgwałcił i zabrał pieniądze, po czym się oddalił. Dopiero wtedy wezwano policję, jednak Kitty nie udało się uratować. Sprawcą był Winston Moseley, który zmarł w 2016 roku, mając 81 lat.
Dlaczego nikt nie zareagował wcześniej? Elliot Aronson w książce "Człowiek – istota społeczna" odrzuca wersję, że sąsiedzi byli oszołomieni i zaspani. Przywołuje historię Eleonor Bradley, która za dnia przewróciła się na Piątej Alei w Nowym Jorku. 40 minut leżała w stanie wstrząsu, a przechodnie jedynie zatrzymywali się, by na nią popatrzeć.
Reakcja? Nie stwierdzono
"Dlaczego ci świadkowie nie udzielili pomocy? Czy ludzie w wielkim mieście są nieczuli na niedole innych? Czy tak przyzwyczaili się do katastrof i wypadków, że potrafią zachować obojętność w obliczu cierpienia i gwałtu? Czy świadkowie w opisanych tu sytuacjach różnili się pod jakimś względem od ciebie, czy ode mnie?" – pyta Aronson i odpowiada: "Wydaje się, że odpowiedź na te pytania brzmi: Nie".
Co zatem sprawia, że nie reagujemy? Na przykładzie sprawy Kitty Genovese Aronson odpowiada: "W takiej sytuacji, jeśli ludzie zdają sobie sprawę, że są także inni świadkowie zdarzenia (w przypadku Genovese widzowie byli tego świadomi), może występować zjawisko zwane dyfuzją odpowiedzialności. Mianowicie, każdy świadek mógł mieć poczucie, że odpowiedzialność nie spoczywa jedynie na nim – inni również widzą to samo. W związku z tym każdy świadek mógł sądzić, że ktoś inny wzywa policję lub że ktoś inny ma obowiązek to uczynić".
W sprawie morderstwa Genovese świadkowie zeznawali również, że myśleli, że to kłótnia małżeńska. To również częsty powód braku reakcji – widzimy coś, ale sytuacja wydaje nam się niejasna, nie wiemy, co się nie dzieje. Przykładem może być leżący człowiek. Zastanawiamy się, czy nie jest pijany, czy gdzieś nie czai się ukryta kamera, czy nasza pomoc jest konieczna.
Im mniej świadków, tym lepiej?
John Darley i Bibb Latane przeprowadzili serię eksperymentów, żeby sprawdzić ten fenomen. Badacze wysunęli hipotezę, że "sama liczba ludzi będących świadkami [tych tragedii] powstrzymywała każdego z nich od przyjścia z pomocą ofierze – oznacza to, że mniej prawdopodobne jest, by poszkodowany otrzymał pomoc, jeśli duża liczna osób obserwuje jego trudne położenie. Tak więc nieinterweniowanie można uważać za akt konformizmu".
W trakcie eksperymentu badani byli w różnych pomieszczeniach, ale porozumiewali się za pomocą mikrofonów i słuchawek. Nie widzieli się zatem, ale słyszeli, co się dzieje. Następnie naukowcy odtwarzali nagrany wcześniej atak padaczki, więc badani mieli wrażenie, że z jednym z nich coś się dzieje.
W jednej z grup badany był przekonany, że tylko on to słyszy. W drugiej badani wiedzieli, że słuchawki innych są również włączone i nie jest jedyny, który jest "dźwiękowym świadkiem" ataku.
Wnioski? "Jeśli badany myślał, że jest jedynym słuchaczem, to prawdopodobieństwo, iż wyjdzie ze swojego pomieszczenia i spróbuje udzielić pomocy, było znacznie większe niż wtedy, gdy sądził, że inni również słyszą to samo. Im większa była liczna owych rzekomych słuchaczy, tym mniej było prawdopodobne, iż badany zaoferuje swą pomoc".
Po prostu reagujmy
Oczywiście takie nagłe wydarzenia, wypadki i reakcje na nie nie są nigdy czarno-białe. Elliot Aronson przywołuje również inne eksperymenty, chociażby ten przeprowadzony przez Irvinga Piliavina w jednym z wagonów nowojorskiego metra. Badacz 103 razy zainscenizował scenę "zasłabnięcia" i okazało się, że wiele osób śpieszyło "ofierze" z pomocą niezależnie od tego, czy wagonik był zatłoczony, czy prawie pusty.
Aronson podaje dwa możliwe wyjaśnienia: ludzie w wagoniku mieli poczucie "dzielenia wspólnego losu" i znajdowali się w sytuacji, w której byli "twarzą w twarz z ofiarą i w której nie było możliwości natychmiastowej ucieczki".
Niewątpliwie każdy z nas oczekiwałby pomocy, będąc ofiarą. Często dziwimy się, że coś dzieje się na oczach (anonimowego!) tłumu, ludzie przechodzą, patrzą, ale nie robią nic. Paraliżuje ich strach, niemoc, wycofują się, zastanawiają nad osobistymi korzyściami i kosztami, które poniosą, udzielając/nie udzielając pomocy. Bez wątpienia najistotniejsze jest w tym wszystkim poczucie "wspólnego losu".
Nie bez powodu na demonstracjach czy protestach ludzi chętniej sobie pomagają, podnoszą tych, którzy się przewrócili, stają w obronie, gdy ktoś jest atakowany. Bo jest "nasz". Najczęstszym argumentem, który pojawiał się natomiast podczas przesłuchań świadków w sprawie morderstwa Kitty Genovese, było: "Nie chciałem być w to zamieszany".
Trochę zrozumiałe, a trochę... Następnym razem ty możesz być Kitty Genovese.