Ten widok to plaga w polskich kurortach. Rodzice dla wygody zamieniają spacer w niebezpieczny slalom
Redakcja MamaDu
·3 minuty czytania
Publikacja artykułu:
Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej, wiadomo. Jednak czasem, chcąc podarować swojemu dziecku gwiazdkę z nieba, robimy mu krzywdę. List naszej czytelniczki uświadamia, w jaki sposób rodzice jeszcze bardziej oddalają swoje pociechy od zdrowego stylu życia. Tym razem chodzi o... zabawki.
Reklama.
W ostatnim czasie Światowa Organizacja Zdrowia wielokrotnie alarmowała o rosnącej liczbie dzieci z nadwagą i otyłością. W związku z tym zmieniły się rekomendowane "porcje" dziennego wysiłku fizycznego. Rodzice niestety zdają się ignorować ostrzeżenia ekspertów. Nie dość, że wciąż przekarmiamy dzieci niezbyt zdrowymi przekąskami, to jeszcze pozbawiamy je ruchu, a przy okazji... zagrażamy otoczeniu. W jaki sposób? O tym napisała w liście pani Justyna.
"Chciałabym opisać swoje przemyślenia po tym, co zobaczyłam będąc na wakacjach w polskich kurortach. Niestety coraz trudniej po nich spacerować, bo chodniki, ścieżki rowerowe i deptaki opanowują dzieci na elektrycznych pojazdach.
Na urlopie byliśmy w Świnoujściu, a potem kilka dni nad jeziorem. W obu miejscach wszystkie spacerowe szlaki są zatłoczone i niebezpieczne przez nowe zabawki dzieci bogatych rodziców. Chodzi o wszelkie elektryczne motorki, hulajnogi, autka i niby quady.
Młodsze dzieci (około dwuletnie), wsadzane są na samochodziki, a ciut starsze na motory (3-4-latki). Zamiast spacerować z rodzicami, są unieruchomione. Mają frajdę, zapewne dobrze się bawią, jednak nic a nic się nie ruszają. Zamiast biegać jak normalne dzieci, siedzą osowiałe w bezruchu.
Zastanawiam się, co takie dziecko ma z takiego spaceru. Siedzieć w tej pozycji mogłoby równie dobrze w domu. Co to za rekreacja na świeżym powietrzu?
Z kolei starsze dzieci jeżdżą na elektrycznych hulajnogach i wszystkich tych podobnych tworach: deskach elektrycznych, deskorolkach itd. Taki sprzęt potrafi się bardzo rozpędzić, a dzieci często nie patrzą i suną jak wściekłe. Kilkulatkowie jeżdżą też elektrycznymi quadami po promenadach i deptakach.
W miejscach, gdzie chodzą małe dzieci, niekoniecznie kurczowo trzymając się mamy, inne gnają z niebezpieczną prędkością. Nie da się spokojnie chodzić też z psem na smyczy. W polskich kurortach każda taka sytuacja to slalom, który może skończyć się fatalnie.
Te drogie i ekskluzywne zabawki dla dzieci rozpędzają się do naprawdę dużych prędkości, jak rowery! A dzieci nie przewidują, że zza rogu może wyjść dziecko, czy nawet człowiek dorosły. Mnie dwa razy zdarzyło się, że pędzące na hulajnodze elektrycznej dziecko wytrąciło coś z ręki. Raz napój, a raz torebkę. Nawet nie chcę myśleć co, by było gdyby taki pojazd uderzył w dziecko.
Mam synka, który ma 4 lata i podczas spacerów chciał sam podchodzić do wszystkich 'deptakowych' atrakcji. I kiedy próbował, to było dla niego jak przejście przez ulicę! Będąc na chodniku nie mógł normalnie skręcić tam, gdzie chciał, bo z każdej strony mijały go rozpędzone dzieciaki na różnych pojazdach. Widziałam, że go to stresuje i przytłacza. Znów jak małe dziecko trzymał się niemal mojej spódnicy.
Rodzice, to naprawdę nie jest rozsądne! Rozumiem, że wasze dzieci chcą się dobrze bawić, ale uczcie też dzieci uważności i poszanowania dla innych. Na chodniku nikt nie powinien czuć się zagrożony potrąceniem!
Poza tym dzieci już nie chodzą i nie słuchają otoczenia, tylko jeżdżą z słuchawkami na uszach. Głuche i coraz mniej ruchliwe. Naprawdę, dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyście po prostu znów zaczęli spacerować".