Chodziło o zwykłą deklinację. Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że klasówka miała na celu sprawdzić, czy dzieci rozumieją, czym w języku polskim są przypadki. Jednak w poleceniu był haczyk...
Sprawdzian napisali uczniowie IV klasy szkoły podstawowej. Jeden z uczniów, choć potrafi deklinować, nie dostał kompletu punktów. Powód? Zdaniem nauczycielki nie do końca zrozumiał polecenie. Mama 4-klasisty sfotografowała sprawdzian i udostępniła zdjęcie w mediach społecznościowych. Pod postem rozgorzała dyskusja.
W zadaniu chodziło o to, by wypisać pytania, na jakie odpowiadają kolejne przypadki. W pola, które dotyczyły Wołacza, uczeń wpisał „o!”, jako sugestię formy rzeczownika w Wołaczu. Jak słusznie skomentował znany nauczyciel fizyki, Marcin Stiburski, wszystko się zgadza, bo Wołacz to w końcu klasyczne „o Jezu!”. Nie wszyscy jednak są tego zdania.
Rzeczywiście wśród komentujących znajduje się sporo osób, które przyznają, że uczone były „o!”. Zresztą jeden z podręczników w identycznej tabeli podaje „o!” jako prawidłową analogię do pytań, na które odpowiadają przypadki.
Jednak równie wiele osób twierdzi, że pola przy Wołaczu w tabeli powinny pozostać puste, bo „o!” to nie pytanie. Tak samo sądzi polonistka, która oceniła pracę – jak się okazuje, właśnie z tego powodu odjęła uczniowi punkty.
Zatem poszło o precyzję w czytaniu polecenia ze zrozumiem, a nie o faktyczne sprawdzenie wiedzy. Z tego powodu są poloniści, którzy za „o!” nie odjęliby punktów – mama ucznia ocenę i sprawdzian konsultowała z innymi nauczycielami.
Tak czy inaczej, dziecko dostało piątkę i, co zadziwiające, dla wielu komentujących skoro jest piątka, to nie ma problemu...
W istocie mama 4-klasisty podkreśliła, że 2 punkty mniej oznaczają ocenę w dół, co niektórym wydało się podejrzane, bo deklinacja nie jest materiałem na szóstkę. Jednak w tej dyskusji najbardziej zadziwia to, że rodziców znacznie rzadziej bulwersuje fakt, że dziecko zostało niesprawiedliwie potraktowane niż to, że chciałoby dostać komplet punktów.
To po raz kolejny dowód, że oceny w polskiej szkole są kluczowe. Nieważne, by rozumieć, ważne, jaka jest ocena – a skoro wystarczająca, to nie powinniśmy cisnąć. Przekonanie, że w dorosłym życiu uczniowie piątkowi zatrudniani są przez trójkowych, pokutuje.
Może i jest w tym ziarno prawdy, jednak istotą edukacji powinna być wiedza. To, czy dzieci są motywowane, by ją zdobywać inaczej niż poprzez wyścig i ciągłe porównywanie się. W tym wypadku pretensje o 2 odjęte punkty to dążenie do sprawiedliwości i budowanie przekonania w dziecku, że najważniejsze to zostać docenionym za to, że opanowało się materiał. A po takiej ocenie można mieć mętlik w głowie.