"Co robić, jak reagować?" – to często pojawiające się pytania na grupach dla rodziców. Myślisz, że hejt i przemoc to pojedyncze przypadki? O skali problemu przekonasz się, gdy dotknie twoich dzieci. Wtedy zrozumiesz, czym jest bezsilność, bo okazuje się, że polska szkoła nie ma określonych sposobów na walkę z przemocą czy prześladowaniem.
Pani Lidia Nwolisa podzieliła się swoją historią na Facebooku. – Moje dzieci dziś w domu. Boją się iść do szkoły. Niby tego nie mówią, ale ciało mówi za nich: ból brzucha, ból głowy i to, że pół nocy nie mogły spać – napisała.
Jej post udostępniło ponad 2 tysiące osób, a w komentarzach pojawiło się niedowierzanie, smutek i żal, że niby żyjemy w cywilizowanym kraju, a jednak... No właśnie. Nadal nie udało nam się zwalczyć przemocy w szkołach. Dlaczego? Bo dzieci jak gąbki chłoną to, co robią i mówią dorośli. A ci zarówno w internecie, jak i na co dzień pozwalają sobie na coraz więcej.
Gdy czytam relacje rodziców, którzy głównie na grupach w mediach społecznościowych szukają porad, co robić, gdy ich dziecko jest ofiarą przemocy, to zastanawiam się, co musi się wydarzyć, żeby coś się zmieniło. "Kolega z klasy popchnął mojego syna, codziennie go przezywa". "Koleżanki córki umieszczają jej zdjęcia w sieci i wyśmiewają". "Moje dziecko zostało kilkukrotnie uderzone, jest obiektem drwin".
Rozwiązanie? Najczęściej zgłoszenie sprawy na policję i przeniesienie dziecka do innej szkoły. Rozmowy z wychowawcą, nauczycielami, zgłaszanie do dyrekcji? W wielu przypadkach okazuje się to nieskuteczne. A dziecko słyszy porady: "Nie przejmuj się", "nie zwracaj na to uwagi".
Szkoły po prostu nie mają wypracowanego sposobu reagowania, gdy kolejny uczeń staje się ofiarą przemocy. Ogólnie wszyscy o tym wiemy, ale niech każdy zada sobie pytanie, jakby się zachował, gdyby to jego dziecko było krzywdzone, obrażane i poniżane?
To właśnie spotkało rodzinę pani Lidii. – Siedmiolatek z równoległej klasy skrzyknął amatorski gang i w ramach swojej misji, biją, popychają moje dzieci i wyzywają ich "czarny" i "murzyn". Nauczycielka, która była świadkiem takiej sytuacji radzi synowi: "Staraj się na nich nie zwracać uwagi"... Ręce opadają – napisała kobieta, dodając, że złożyła w szkole skargę.
Po co pani Lidia podzieliła się swoją historią? Bo potrzebuje pomysłów. Nie tylko, jak sama napisała, doraźnych, ale i systemowych. Jak komentuje dla Mamadu.pl, opisana w poście sytuacja nie była jednorazowa. Kobieta podkreśla, że gdy raz na miejscu zjawiła się policja, to nawet funkcjonariusze nie wiedzieli, co mają zrobić.
Dlatego wielu rodziców czuje bezsilność, wstydzą się o tym opowiadać otwarcie, boją się, że "będzie jeszcze gorzej". Nieraz same dzieci proszą, by "olać temat". Nie chcą być nazwane donosicielami, tchórzami. Trochę nieświadomie przekazujemy im poczucie bezradności i bierności. Przyzwalamy na przemoc. Pokazujemy, że przeniesienie do innej szkoły, uciekanie od problemu jest najlepszym rozwiązaniem.
A może by tak zacząć pokazywać, że najlepszym rozwiązaniem jest kategoryczne krytykowanie przemocy, zapobieganie jej, uczenie tolerancji i szacunku do każdego człowieka?