Aleksandra została pobita na ulicy w Łodzi
Aleksandra została pobita na ulicy w Łodzi Fot. facebook.com/aleksandra.szulejko

Napadnięto mnie pod blokiem. Nie byłam pijana. Wysiadłam z taksówki. Dwa tygodnie później dostałam list, że sprawę umorzono, bo nie znaleziono ani sprawcy, ani skradzionych rzeczy. Nawet się ucieszyłam, bo nie miałam już najmniejszej ochoty na kontakt z policjantami, którzy właściwie trochę się ze mnie pośmiali, a trochę uznali, że jednak "miałam szczęście". Ja dziękuję za takie szczęście.

REKLAMA
Usłyszałam, że miałam szczęście. Bo gdyby było o dwa stopnie cieplej, to nie wysłano by po mnie Straży Miejskiej. Następnego dnia na policji najpierw usłyszałam, że nie ma podstaw, by mnie przesłuchać. Postanowiłam jednak poczekać na innego funkcjonariusza. W końcu trzeci policjant z rzędu, który miał "zająć się moją sprawą", zaprosił mnie do pokoju. Zapisał, co się stało i co mi ukradziono. Później było tylko gorzej. "Ktoś panią dotknął w TAMTYM miejscu? Została pani skrzywdzona w INNY sposób? Na pewno była pani pijana. Nam też, hehe, zdarza się, hehe, że mamy problem z powrotem do domu. Ale tak niewiele pani brakowało, była pani blisko".
Oj tam, przecież nic się nie stało
"O, JAKA TRAGEDIA". Jak do tego mogło dojść? Czy nikt nie widział, nie słyszał nic podejrzanego? Dlaczego taka późna reakcja? Czy dało się temu zapobiec? – to chyba najpopularniejsze pytania, które pojawiają, gdy stanie się coś złego i informują o tym wszystkie media.
Ale jak zapobiegać, jeżeli "brak dowodów", "nie ma podstaw", "nic się nie stało"?
Aleksandra została pobita na ulicy w Łodzi. Wstrząsającą relacją podzieliła się w mediach społecznościowych. Opisała nie tylko to, jak obcy mężczyzna bił ją po głowie, kopał i krzyczał, że "ma się zamknąć" i że "zabije ją, jeżeli nie o***e mu gały", ale również reakcję policji na zgłoszenie. Aleksandro, dziękuję, że walczysz. Nie tylko o siebie.
Studentka z Łodzi postanowiła opisać całe zajście i działania służb, "tylko po to, żebyście kupiły gaz, udostępniły post, zwiększyły świadomość problemu tego przyzwolenia na takie przestępstwa na kobietach".
O przemocy i przyzwoleniu na nią mówi się od lat. Niby jesteśmy bardziej świadomi, żyjemy w świecie, który szczyci się takimi hasłami jak "równość i wolność", przerzucamy się argumentami zaczerpniętymi z literatury naukowej. Mamy statystyki. Mamy narzędzia. I co?
Jak prowokują, to mają za swoje
I nadal bez konsekwencji pod doniesieniami o gwałcie pojawiają się komentarze, że winna jest kobieta. Bo pewnie prowokowała, bo pewnie była pijana. Gdy kobieta jest ofiarą przemocy inne "mądre głowy" oceniają, że jak to, nie mogła odejść od oprawcy, sprzeciwić się? Albo właśnie napaść na ulicy/w miejscu publicznym: " Po co się szlajała? Takie są skutki. Bo trzeba na siebie uważać".
Osobie, która próbowała mi kiedyś udowodnić, że zgwałcona kobieta przecież była pijana i wracała z imprezy sama, więc powinna MIEĆ ŚWIADOMOŚĆ zagrożenia (w domyśle: sprowokowała agresora), zadałam trzy pytania: Czy chciałbyś być skrzywdzony? Czy gdyby ciebie ktoś napadł, to szukałbyś winy w sobie? Czy uważasz, że ktokolwiek chce być pobity/okradziony/zgwałcony i mógłby świadomie i z własnej woli poddać się przemocy?
Trzy razy: "Nie". Znacie kogoś, kto powiedział, że chciałby, by go skrzywdzono? Ja nie znam ani jednej takiej osoby.
No i po co zgłaszać takie sprawy?
W sprawie Aleksandry nie chodzi jedynie o przemoc, której padła ofiarą. Codziennie słyszymy o zbrodniach i przestępstwach, które trudno nam pojąć i zrozumieć. Z każdą taką sytuacją mocniej dociera do nas, że tak, otaczają nas ludzie, którzy świadomie krzywdzą, biją, manipulują, zabijają.
To, co jednak przeraża najbardziej to brak reakcji, pomocy. Nieudolność służb, którym przecież chcielibyśmy ufać, by czuć się bezpiecznie. Później niejednokrotnie dochodzi do tego społeczne przyzwolenie na jednego klapsa, poniżanie, wyśmiewanie. "Raz może pobił żonę, ale to dobry facet". "To na pewno nie on zgwałcił 5-letniego chłopca, jest takim spokojnym człowiekiem".
– Po 25-minutowym oczekiwaniu podjeżdża radiowóz, z którego policjanci nawet nie raczą wysiąść, tylko mówią: "Wsiada poszkodowana i jeden świadek". Czy zna go Pani? Nie. Czy zabrał coś Pani? Nie, nic nie zabrał, tylko chciał mnie zgwałcić, kopał po głowie i groził śmiercią. [...] W końcu po kilku telefonach od dyspozytorki, która wysłała do mnie karetkę, łaskawie odstawiono mnie na miejsce ZDARZENIA, aby udzielono mi pomocy medycznej. Pan w karetce na miejscu wyjaśnił mi, że to moja wina, bo miałam słuchawki w uszach.
Dziewczynę przewieziono do szpitala, a tam lekarz stwierdził, że brak objawów neurologicznych obliguje do wypisu. – Po wyjściu ze szpitala jadę na komisariat i dowiaduję się, że funkcjonariusze zostawili notatkę, że zostałam pouczona. Ja ofiara, zostałam przekazana do karetki bez jakichkolwiek instrukcji co dalej i oni mi mówią, że zostaje pouczona. Okazuje się, że sprawy nie ma i jeżeli chcę, aby sprawca był ścigany, muszę złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Policjanci mówią mi, że nie ma śladów biologicznych więc jedyne, co mi dolega, to uszczerbek na zdrowiu poniżej 7 dni, co jest wykroczeniem.
Kobiety dzielą się swoimi historiami
Po takim opisie przewiduję, że ludzie podzieliliby się na dwie grupy: tych, którym chciałoby się udowadniać pomimo upokorzenia, że zostali skrzywdzeni i tych, którzy "machnęliby ręką" i próbowali zapomnieć. Sami lub przy pomocy specjalisty.
Jednak w sieci wiele kobiet pisze o podobnych doświadczeniach.
Anna: "Kiedy zgłosiłam próbę gwałtu, policjanci mieli do powiedzenia m.in. "niech się pani cieszy, że nic się nie stało", "może pani podać rysopis, ale niech pani nie liczy, że go znajdziemy", "jak to nie zna pani nazwiska napastnika?!" To po co pani dzwoniła?".
Joanna: "Jakby czytała swoją historię sprzed lat. Jedna trauma to napaść, a druga kontakt z policją".
Lila: "Jak ja to dobrze znam. Ja odpuściłam, po prostu nie miałam siły. Po prostu nic się nie wydarzyło, bo nic mi nie jest. Tzn. pobita byłam, duszona byłam, ale w sumie nic się nie stało".
Ilona: "Zostałam napadnięta w toalecie w lokalu, doszło do kontaktu fizycznego, ale udało mi się zaskoczyć napastnika. Po walnięciu w krok kopnęłam go w twarz i wybiłam mu kilka zębów. To ja usłyszałam zarzuty, nie on".
To tylko kilka zebranych przez profil "Feminiskra" przypadków. Jest ich o wiele więcej. Zarówno pod artykułami na temat Aleksandry, jak i w mediach społecznościowych. Ile kobiet nadal milczy?
Pewnie znacie ten argument, że statystyki pokazują, że przestępstw jest mniej. Pytam: "Na pewno? Mamy mniej przestępstw czy mniej zgłoszeń?". To jest różnica. Świat nie zmieni się nagle sam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ludzie nie przestaną gwałcić i zabijać. Prędzej ofiary przestaną mówić. Bo po co? By po okrutnej napaści spotkać się z jeszcze większym upokorzeniem?
I dlatego dziękuję, Aleksandro, że postanowiłaś nie milczeć. Musimy mówić.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@mamadu.pl