Co Maja Bohosiewicz może wiedzieć o biedzie? Okazuje się, że całkiem sporo. Na Instagramie dzieli się refleksją, jak mądrze pomagać i jak uczyć tego dzieci.
Leniwe upalne popołudnie. Ja i mój "trzypiółlatek" siedzimy w salonie na kanapie – nowej, bardzo wygodnej. Jednym okiem oglądamy film na dużym ekranie telewizora. Jemy lody. Z pucharków – szklanych, błyszczących. W pokoju jest otwarty balkon (duży, a na nim kwitną oleandry). W pewnym momencie z podwórka słyszymy muzykę. Ktoś na żywo gra na akordeonie. Odkładamy pucharki i idziemy sprawdzić, kto nam zrobił tak miłą niespodziankę...
"Kto to jest?" – pyta mnie synek. "Mały chłopiec" – odpowiadam, ale szczegóły zachowuję dla siebie. "A czemu jest taki brudny?" – znów pyta. "Nie wiem, kotku. Może był na działce?" – ucinam i już czuję, że wyszłam na kretynkę. Nawet z czwartego piętra widać, że to małe cygańskie dziecko w podartym ubraniu jest brudne, bo nie wiadomo, czy w ogóle ma się gdzie umyć.
"A czemu on tak gra?" – znów słyszę pytanie. Postanawiam być szczera, choć boli mnie niezwykle, że my tu w świeżo wypranych białych dresach będziemy mu zaraz rzucać piątaka na bułki z ukwieconego balkonu nowego mieszkania. Jak mam tę niesprawiedliwość losu wyjaśnić małemu dziecku, któremu do tej pory nigdy nie udało się pojąć, czemu jedni mają więcej, a inni mniej?
"Myślę, że w ten sposób prosi nas, żebyśmy dali mu pieniążka". "A dlaczego?". "Bo nie ma najwyraźniej". "A mama mu nie da?" "No widocznie mu nie da". "A dlaczego?". "Może nie ma?" "A dlaczego...?"...
Chłopiec przeszedł na drugą stronę bloku i na balkonie dało się usłyszeć dźwięki telewizora. To odwróciło uwagę mojego synka, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie musimy wykonywać tego okropnego gestu rzucania Z GÓRY kilku złotych. Monet, które walają się po wszelkich schowkach w aucie, koszyku na drobiazgi w przedpokoju i kieszeniach płaszczy. Poczułam tak zwany "kwas".
Bo nie to, że nie chcę pomagać. Uważam, że to obowiązek. Ale nie tak – nie w tak upokarzający dla tego dziecka sposób. Nie chciałam pokazywać synowi – zobacz, teraz jesteśmy dobrzy, bo się wychylimy i rzucimy, co nam tam niepotrzebne... Nie tak się to robi.
Maja Bohosiewicz napisała na swoim profilu na Instagramie przejmujący post na ten sam temat. Znajomi pokazali jej film na YouTube, na którym młodzi warszawiacy ubrani w markowe ciuchy, chcą oddać równie markowe buty i trochę gotówki bezdomnemu. Super gest, ale dlaczego taka forma?
Dalej Maja pisze, że jest pewna, że jej wrażliwość na biedę i los innych ludzi ukształtowało pewne doświadczenie z Krakowa. Aktorka miała wówczas 6 lat. "Tata dał mi kilka złotych i powiedział, żebym dała biednej Pani, która co kilka nocy od tego czasu odwiedzała mnie w pełnych smutku snach. 'Mamusiu, a ta Pani była głodna, myślisz, że jeszcze tam jest? Może tam wróćmy?' Każdy niedokończony przeze mnie posiłek okupowany był myślą o niej, przez kilka lat mojego dzieciństwa" – pisze Maja.
Właśnie dlatego nie chciałam niczego wyrzucać z balkonu do chłopca – bo powinniśmy zejść i dać mu to, czym chcemy się podzielić do ręki. By on nie czuł, że traktujemy go z góry, a mój syn mógł spojrzeć mu w oczy ze swojego poziomu. Jak równemu, takiemu samemu dziecku, jak on.
Maja pisze: "dobrze, że próbują promować pomaganie [youtuberzy – przyp. red.]. To lepsze niż filmiki jak urywają nóżki śwince morskiej. Jasne, pomaganie jest zawsze dobre. Nawet w tak złym stylu, kiedy wielkopańsko, z pozycji kogoś lepszego robisz casting na najlepszego bezdomnego. Ale myślę, że jak już dam dostęp do YT dzieciom, to wezmę ich do domu dziecka, żeby rozdali swoje zabawki innym, wyprowadzili psy ze schroniska na spacer, chodzili w zimie z puszkami na WOŚP. Bo boję się tej erzac empatii ubranej w Gucci w nowej BMW7, szukającym najlepszego bezdomnego, który wygra w plebiscycie 1000 zł i buty JayZ".
W punkt. My, dorośli, którzy rozumiemy złożoność świata, wiemy skąd się wzięło biedne cygańskie dziecko czy ludzie bezdomni, możemy pomagać, jak chcemy. A jeśli w tym pomaganiu czujemy się lepiej ubrani w markowe ciuchy czy stojąc na balkonie pełnym oleandrów – w porządku, nic do tego nie mam, skoro dzielimy się zarobionymi przez siebie pieniędzmi.
Ale obawiam się, podobnie jak Maja, że tego typu wielkopańskie gesty nie ukształtują wrażliwości dzieci, które na nas patrzą. To nie dzięki nim nasi potomkowie zrozumieją, dlaczego pomaganie jest ważne, bo zawsze będą czuły tą ekonomiczną przepaść, którą w moim przypadku świetnie symbolizuje odległość czterech pięter.
Maja poczuła, że pomaganie jest ważne, bo podeszła do prawdziwej pani, która była tuż obok niej. Stały (lub siedziały, nie wiem) na tym samym chodniku. Oddychały tym samym powietrzem. Były równe. Maja ma zamiar uzyskać ten sam efekt, wychowując swoje dzieci.
Mam podobny plan, dlatego cieszę się, że mój syn rozproszył się, gdy ten cygański chłopiec grał na akordeonie. Bo gdybym dopuściła do sytuacji, w której moje dziecko zrzuca biednemu na głowę 2 zł, monetę, którą codziennie wydajemy na jakąś przyjemność, obawiam się, że by na tym kwitnącym balkonie mentalnie pozostał. Żałuję, że nie wzięliśmy tych monet i nie zeszliśmy na dół.