Matka podróżująca z małym dzieckiem autobusem linii 190 została zaatakowana przez 80-latkę. Powodem był płacz dziecka. Starszuka chwyciła do ręki parasol i zaczęła grozić kobiecie. Niestety, nikt nie zareagował. Po fatalnej sytuacji Monika opisała historię na grupie facebookowej. Czy to oznacza, że dzieci w autobusie nie mogą płakać?
Bałagan w warszawskim autobusie 190
Płacz dziecka w autobusie doprowadza pasażerów do szału. Jedni przewracają oczami, zakładają słuchawki, czasami ktoś rozumie sytuację, bo sam ma dziecko w domu, ale to rzadkość. Często pada argument – "nie muszę słuchać tego płaczu". Tylko pytanie, co matka tego dziecka ma zrobić?
Historia z warszawskiego autobusu 190 wzbudziła emocje i wywołała ważną dyskusję. Zaczęło się od płaczu dziecka i ostrej reakcji starszej pani. Najprawdopodobniej każda matka podróżująca z małym dzieckiem transportem publicznym spotkała się z nieprzychylnymi spojrzeniami i przykrymi komentarzami.
Monika swój post zaczyna od zdań: – Bałagan w autobusie. Dziś wracałam z trójką dzieci w zatłoczonym autobusie 190 w zakorkowanej na maksa Warszawie. Moja najmłodsza roczna córka krzyczała. Jak to dziecko. Wzięłam ją na ręce, próbowałam uspokoić, ze średnim skutkiem. Naprzeciw siedziała staruszka, tak z 80 lat. Kazała mi uciszyć dziecko – napisała kobieta.
Nie rozumieją ci, co dzieci nie mają albo o nich zapomnieli
Wystraszone, a może zmęczone dziecko nie przestawało płakać, a starsza pani nie odpuszczała. – Ruszyła na mnie z parasolką. Groziła mi na zasadzie " no no no" machając parasolką – opowiada Monika.
W tej sytuacji dziwi fakt, że w obronie kobiety z dzieckiem nie stanął zupełnie nikt. – Nikt nie stanął w mojej obronie. Ludzie po prostu obojętnie patrzyli – jakkolwiek było, to chyba najbardziej przykre. To zachowanie w stylu: nie reaguje, bo to nie o mnie – mnie tu nie ma, niech sobie radzą – napisała kobieta.
Nikt też nie zaproponował pomocy Monice. Choć po opisaniu historii, na Facebooku rozgorzała dyskusja.
– Ja zawsze bronię mam z dziećmi, bo też jestem matką i wiem, jak czuje się kobieta, której dziecko płacze w komunikacji. Wszyscy się na nią gapia i do tego komentują niezaradność wychowawczą, jakby wychowanie rocznego dziecka miało wpływ na jego płacz czy nie płacz – solidarnie jednoczy się z matką Emilia.
– Zależy, ile zajęło Ci uspokojenie córki. Sama jestem matką, ale z całym szacunkiem, nikt nie musi słuchać płaczu mojego dziecka przez resztę podróży – odpowiada z kolei Aleksandra.
Co robić?
Jednak w wielkomiejskim pośpiechu spokojne wyjaśnianie już nie pomaga. – Naprawdę robię, co mogę. Przykro mi – mała ma dzisiaj gorszy dzień – próbowała kiedyś odpowiedzieć na atak w transporcie miejskim Weronika, nie pomogło. Inni pasażerowie tylko ze złością kręcili głowami.
Oczywiście są też mamy, które uważają, że swobodne zachowania dzieci i ich piski powinni tolerować wszyscy, z racji statusu "dziecka". Na grupie pisze o tym jedna z internautek: – Ostatnio jechałam 7h pociągiem, a przede mną siedziała mama z dwójką chłopców ok. 4 i 6 lat i oni całą drogę biegali, krzyczeli, patrzyli się na ludzi tak, stając przy ich fotelach, było TURBO głośno i zwróciłam uwagę ich mamie, bo płacę za jazdę i komfort...